Polacy na Dzikim Zachodzie:D

  • Rozpoczynający wątek DeletedUser13290
  • Data rozpoczęcia
Status
Zamknięty.

DeletedUser13290

Gość
Gość
Piszcie co wiecie o Polakach na dzikim Zachodzie!!
//połączono przez LadyLauran
Polacy mają swoją kartę w historii Dzikiego Zachodu. W Teksasie istniały polskie miasteczka, których mieszkańcy - jak w historiach z westernów - musieli radzić sobie z rewolwerowcami, rozpasanymi kowbojami i Indianami.

"W połowie XIX w. wielu Europejczyków wyjeżdżało do Nowego Świata, traktowanego jako nowa ziemia obiecana. Po ubogich wsiach wszystkich trzech zaborów krążyli przedstawiciele "agencji emigracyjnych", którzy zajmowali się agitowaniem za wyjazdem do Ameryki oraz jego organizowaniem. W kilku śląskich wsiach, należących wtedy do Prus, rolę agenta emigracyjnego spełnił pochodzący z tamtych okolic ksiądz Moczygemba.Ten 30-letni wtedy franciszkanin, pochodzący z Płużnicy Wielkiej, wysłany został przez przełożonych swego zakonu do Teksasu. Teksas spodobał mu się, i ksiądz uznał, że tamtejsze warunki byłyby idealne dla jego ziomków z Płużnicy i okolic, głównie wsi Toszek i Strzelce. Widział bogactwo osadników niemieckich i angielskich, którzy gospodarowali na żyznych tamtejszych ziemiach. Zaczął słać do domu listy.

- Przyjeżdżajcie - obiecywał. - Ziemi pod dostatkiem, żadnych podatków, żadnej branki do pruskiej armii, klimat cudowny, uprawiać można ile się chce, by wyżywić siebie i rodzinę, i jeszcze sprzedać z wielkim zyskiem. Generalnie - miód i mleko. Przyjeżdżajcie. Bieda, która panowała wówczas we wsiach całej praktycznie Środkowej Europy, podpowiedziała przyszłym obywatelom Panny Marii, że nie ma sensu zastanawiać się przesadnie długo. Tym bardziej, że większość z nich - prostych rolników - miała dość nikłe pojęcie, jak daleko jest ten cały Teksas. Kilkuset Dolnoślązaków - w tym czterech braci księdza Moczygęby - sprzedało swoje domy i pola - i wyjechało.

Jechali pociągiem do Poznania, gdzie niemieckojęzyczna prasa - jak pisze Kathryn Rosypal, która prześledziła historię śląskich osadników - ze zdziwieniem odnotowała pojawienie się grupy Polaków. Ze zdziwieniem, ponieważ "Słowianie są do tego stopnia związani ze swoją ojczystą ziemią, że emigracja w ich przypadku to rzecz wyjątkowa".

Emigranci pojechali następnie przez Berlin do Bremy, gdzie zaokrętowali się na dwa statki: "Weser" i "Antoinette". Jak pisał Wacław Kruszka w wydanej w 1905 roku w Milwakuee "Historyi Polskiej w Ameryce", "o trudach i niebezpieczeństwach ówczesnej podróży, bądź na lądzie, bądź na morzu, starzy osadnicy do dziś dnia opowiadają dziwy".

Mimo, że był to standardowy rejs, jakie w tamtych czasach odbywano przez Atlantyk, dla Ślązaków, którzy nigdy nie znajdowali się specjalnie daleko od domu - wyjąwszy obowiązkową służbę w pruskiej armii - faktycznie mógł zdawać się koszmarem. Trwała 2 miesiące, a warunki na zatłoczonym statku nie należały do lekkich. Nie wszyscy przetrwali podróż. W morzu trzeba było pochować żonę jednego z braci Moczygębów. W końcu jednak - jak czytamy w "Historyi" - "Żaglowcem przybyli do Galveston, portu w Zatoce Meksykańskiej.

Stamtąd przywieziono ich do Indianolla, mieściny składającej się z paru domków, a raczej bud, obecnie już nie istniejącej, gdyż wylewy morza i burze dawno ją zniszczyły".

Egzotyczne Ślązaczki w nieprzyzwoitych spódnicach

Przybycie osadników opisał w swoich pamiętnikach niejaki L.B. Russel, opisując ze zdumieniem "dziwne ojczyste stroje" osadników. Russel wspomina tradycyjne suknie śląskich kobiet, które kończyły się kilka cali nad kostkami, co uchodziło wówczas w Ameryce za nieprzyzwoite i wyzywające. Wielu osadników miało na stopach drewniane chodaki, większość nosiła na głowach ludowe, płaskie kapelusze i ciepłe, błękitne, wełniane kubraki. Z kubraków tych w upalnym Teksasie musiano szybko zrezygnować. Osadnicy zaskoczeni byli, że w Teksasie nie ma zimy. Podekscytowani, donosili o tym fakcie w pierwszych listach do rodzin, które pozostały w starym kraju.Cała, kilkusetosobowa grupa wybrała się więc na piechotę do San Antonio, gdzie - według pogłosek - miał bawić Moczygemba. Był to pierwszy raz, kiedy ksiądz porządnie naraził się emigrantom.

Wyobraźmy sobie teraz tych kilkuset osadników, ciągnącą 250 kilometrów przez teksaskie bezdroża. Idą w drewnianych chodakach, błękitnych, ludowych kubrakach i wyzywających spódnicach przez równinę pełną dzikich drapieżników, grzechotników, tarantul. Przez cały czas podróży narażeni są na atak Indian czy bandytów, o których okrucieństwie krążą po Teksasie legendy. Za osadnikami idą wynajęci Meksykanie, właściciele wozów zaprzężonych w woły, na który załadowany jest dobytek emigrantów, w tym ogromny, drewniany krucyfiks i dzwon z kościoła Płużnicy Wielkiej. W dzień panuje skwar niesamowity, noce są bardzo zimne. Niektórzy umierają. Część osadników - jak pisze Kathryn Rosypal - po drodze zrezygnowała z dalszej wędrówki i osiedliła się w napotkanych po drodze niemieckich osadach. I tak to polscy Ślązacy, uciekający z pruskiego zaboru, trafili znowu pomiędzy ludzi mówiących znajomym - bądź co bądź - językiem.

Pozostali jednak powędrowali dalej.

Na tym etapie nastąpił mały happy end: w San Antonio osadnicy jakimś cudem odnaleźli księdza Moczygembę, który powiódł ich około 100 kilometrów z powrotem, do miejsca, gdzie za kościelne pieniądze kupił dla przyszłych osadników ziemię od irlandzkiego bankiera Johna Twohiga (przepłacając podobno cztery razy). Meksykanie wyładowali toboły z wozów, zainkasowali umówioną należność i odjechali. I tu mały happy end się kończy: osadnicy pozostali - cokolwiek zdziwieni - sami na płaskim, jak patelnia stepie. Nie było tu nic, nic kompletnie. Dookoła - dziesiątki mil pustki. Jak czytamy w "Historyi polskiej w Ameryce":
[Osadnicy] nie mieli - prócz sklepienia niebios - innego dachu nad głową. Za pościel ziemię mieli, a niebo za przykrycie. Każdy jak mógł starał się zaradzić złemu: jedni pod dębami, inni znów w ziemi poczynili sobie schronienia. Położenie ich, już i tak złe, pogorszyło się jeszcze bardziej, gdy nastała pora deszczowa. W czasie tym nie tylko rzeczy, które ze sobą przywieźli z kraju, uległy zniszczeniu, ale i febra i inne choroby zdziesiątkowały szeregi naszych pionierów. I tak niejedna córka, niejeden syn, pozostał bez ojca lub matki. Na dobitek złego to co kupili z inwentarza, na pół dzicy tubylcy starali się im zabrać. Srogi był ich los, zewsząd biły w nich klęski i nieszczęścia, widmo nędzy zaglądało im w oczy".

Powołując się na Kathryn Rosypal, ksiądz Moczygemba nie spodziewał się tak wczesnego przybycia osadników, nie zdążył więc przygotować osady pod zasiedlenie. Ślązacy kopali ziemianki, które przykrywali darnią. Rychtowali prowizoryczne szałasy i namioty. W wigilię bożego narodzenia ksiądz Moczygemba odprawił - pod sławetnym dębem - pierwszą mszę dla osadników. Był to symboliczny początek osady, nazwanej Panna Maria.
Tortille w Pannie Marii

Część osadników, rozejrzawszy się po okolicy, zabrała dobytek i rozjechała się po istniejących już osadach. Inni zaczęli gospodarzyć na swojej nowej ziemi, której - jako jedynej rzeczy - było pod dostatkiem. Jeden z osadników pisał do rodziny, która pozostała na Śląsku, że ziemi, którą ma, a ma 400 arów, nie daje rady zaorać. Ze Śląska - tymczasem - przybywali kolejni osadnicy. Mieszkańcy Panny Marii - niezadowoleni z jakości amerykańskich narzędzi rolniczych, pisali do rodzin, by przywozili im te, których używali w Polsce.

Zbudowali kościół i szkołę. Jakiś czas potem powstał pierwszy murowany dom. Pozostałe - były drewniane. Ślązacy budowali charakterystyczne dla swojego regionu spadziste dachy, które wyróżniały Pannę Marię spośród innych osad.

Nauczyli się uprawiać bawełnę i kukurydzę, na którą mówili "korna". Sąsiadujący z nimi Meksykanie nauczyli ich piec kukurydziane placki, które wszyscy znamy jako tortille. Z czasem stały się one lokalnym przysmakiem.

Po dwóch latach względnej prosperity przyszły straszliwe susze, które zniszczyły większość plonów. Osadę najeżdżali Indianie i uzbrojone bandy. Coraz częściej słychać było rewolwerowe strzały. Panna Maria głodowała, a część osadników rozjechała się po okolicznych miasteczkach w poszukiwaniu zarobku. Ci, którzy zostali, przeklinali los, który sprowadził ich na teksaską ziemię. Przygotowali sznur, który przerzucili przez konar dębu, pod którym ksiądz Moczygemba odprawił pierwszą mszę. Chcieli go na nim powiesić. Moczygemba - pewnej nocy - uciekł z osady.

Ksiądz strzela do Teksańczyków

AFP

Później losy osady toczyły się ze zmiennym szczęściem. Osadników, którzy uciekli do Nowej Ziemi przed - między innymi - pruską branką, wzięto w "kamasze" podczas wojny secesyjnej. Polacy wymigiwali się od służby, skłonni - jeśli już - popierać Unię, a nie niewolnicze Południe. Nie zaskarbiło to sympatii ich sąsiadów, tym bardziej, że z Panna Maria Greys, kawaleryjskiego oddziału konfederatów utworzonych ze Ślązaków. Niedługo po wojnie, kiedy nad Teksasem nie było praktycznie żadnej zwierzchniej władzy, panowało prawo pięści, a uzbrojone bandy robiły, co chciały - dochodziło do częstych napadów na Pannę Marię. Na ulicach dochodziło do westernowych strzelanin. Ślązacy wprawiali się w rewolwerach i winchesterach. Umiejętność szybkiego wyjmowanie pistoletu z kabury uratowała życie niejednemu Ślązakowi.
Jeden z takich napadów opisany został w cytowanej już "Historyi Polaków w Ameryce", powołując się na pamiętniki ks. Bakanowskiego:

"W roku 1868, w pierwszy dzień świąt wielkanocnych, kiedy wszyscy z Panny Maryi byli w kościele, z rozmaitych stron zjechali się Amerykanie, w celu naigrawania, zaczepek, nawet i bitwy z Polakami. Wszyscy byli uzbrojeni, ale nikt z Polaków, bo któż się spodziewał, że trzeba będzie broń zabierać z sobą do kościoła. Po skończonem nabożeństwie Amerykanie rozpoczęli bitwę. Było ich pewno około 80 na koniach, oprócz tego ukazało się wiele rozmaitych kolasek, powozików, napełnionych paniami (ladies), które zdała przypatrywały się jak Amerykanie strzelać będą do Polaków. Walka rozpoczęła się naprzód od kamieni, Amerykanin strzelał z dubeltówki do polskich niewiast, stojących pod kościołem, ale mu pistony nie wypaliły".

Ksiądz Bakanowski, jak dalej pisze, wściekł się, wbiegł na dzwonnicę, chwycił strzelbę i zaczął ostrzeliwać Teksańczyków, doprowadzając do ich rejterady.

Tego typu historie zdarzały się bardzo często. Bakanowski nosił - jak pisał - przy boku rewolwer. Niektórzy z mieszkańców Panny Marii - jak na przykład niejaki Rzeppa - zyskali sławę świetnych teksaskich "pistoleros".

Ghost Town

Dzisiaj Panna Maria jest sennym, teksaskim "ghost town". Kościół i dąb, na którym o mało nie zawisł "ojciec założyciel" osady, traktowany jest jako symbol Panny Marii. Mieszkańcy - których pozostało tu około stu - żyją w okolicznych farmach, niejednokrotnie odległych o kilkanaście kilometrów od centrum, w którym - notabene - oprócz kościoła, dębu i sklepu niejakiego Snogi, w który kupić można polskie pamiątki - jest niewiele. Mieszkańcy Panny Marii noszą białe, teksaskie kapelusze i - na oko - niespecjalnie różnią się od swoich sąsiadów z okolicznych miasteczek. Mówią jednak swoim językiem - śląską gwarą z połowy XIX w.

Gwara ta jest bardzo specyficzna - rozwijała się przecież w oderwaniu od głównego pnia polszczyzny. Dlatego - kiedy trzeba było - powstawały nowe słowa. I tak - na przykład - grzechotnik to "szczyrkówka". Samolot nazwano "furgaczem", od śląskiego "furgoć", co znaczy "latać". Ludzie rozmawiają między sobą na przemian - trochę po śląsku, trochę po angielsku."

Panna Maria wtopiła się w Teksas.

źródło informacji: INTERIA.PL
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:

DeletedUser

Gość
Gość
Temat bardzo ciekawy, podziwiam dociekliwość i to, że w ogóle chciało Ci się szukać ;] Sama próbowałam coś jeszcze znaleźć, ale właściwie wszystko na co natrafiłam zostało już tu przytoczone. Tym większe brawa i moje uznanie ;)
 

DeletedUser

Gość
Gość
Temat trudny, acz rzeczywiście bardzo ciekawy :)

W moim przykładzie cofnę się troszkę wstecz, dokładnie o jakieś 200 lat ;)

Odkrycie Ameryki przez Krzysztofa Kolumba w roku 1492 otworzyło nową epokę w historii ludzkości. Nastał czas zdobyczy i współzawodnictwa, w którym uczestniczyły czołowe potęgi tamtych czasów.

Po założonym w roku 1565 przez Hiszpanów mieście St. Augustine na Florydzie drugą osadą była angielska Jamestown na terenie dzisiejszego stanu Wirginia. Według źródeł historycznych podjęto 17 prób osadnictwa, które zakończyły się niepowodzeniem. W roku 1606, Król Jakub I powołał więc spółkę - Virginia Company, której udziałowcy posiadali monopol na handel z Indianami, wydobycie minerałów, import żywności i innych materiałów niezbędnych do budowy infrastruktury i statków. W roku 1607 kompania zorganizowała wyprawę, której celem było utworzenie własnej bazy w Ameryce Północnej - 104 Anglików 14 maja dotarło nad rzekę James w Wirginii i na wyspie założyło osadę pod nazwą Jamestown. W ciągu miesiąca koloniści postawili drewniany fort, w nim domy, kościół i sklep.

Osadnicy płynący z Londynu liczyli na łatwy zarobek, wyobrażając sobie Amerykę jako kraj mlekiem i miodem płynący (a raczej złotem i srebrem) - rzeczywistość nie była jednak tak różowa, pojawiły się bowiem problemy.
Pierwszym i podstawowym był brak siły roboczej, gdyż większość przybyłych do Jamestown osadników nie miała o pracy pojęcia. Byli to w części ludzie stanu szlacheckiego, nienawykli to pracy fizycznej, w części zaś ludzie, którzy zapewne świetnie radzili sobie w świecie pieniędzy i interesów, ale nie zamierzali zajmować się karczowaniem lasów. Brakowało wykwalifikowanych robotników i rzemieślników. Drugim elementem, który przemawiał na niekorzyść, było samo położenie osady. Z taktycznego punktu widzenia woda dawała osłonę od ataków ze strony Indian. Były to jednak tereny podmokłe i bagienne, o niekorzystnym klimacie. Brakowało świeżej i czystej wody. Wszystko to wraz ze zmniejszającymi się zapasami żywności sprawiało, że szerzyły się dziesiątkujące kolonistów choroby. Nieustannie trwały też wśród nich waśnie i intrygi. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Zaledwie rok wystarczył, by osada zaczęła popadać w ruinę.

Kiedy wydawało się, że Jamestown podzieli los innych kolonii, na pomoc przyszła rozsądna decyzja jej nowego zarządcy, kapitana Johna Smitha. Dzięki jego interwencji u samego Króla wydano zgodę na sprowadzenie do kolonii obcokrajowców - Holendrów, Niemców i Polaków.....

- tak się to zaczęło :)

1 października 1608 r. na pokładzie statku z zaopatrzeniem „Mary and Margaret” do Ameryki Północnej trafiło czterech pierwszych polskich osadników. Byli to dwaj polscy szlachcice: Michał Łowicki z Londynu i Jan Bogdan z Kołomyi, oraz rzemieślnicy - dmuchacz szkła Zbigniew Stefański z Włocławka i Jan (Jur) Mata, który miał zajmować się wyrobem mydła - wszyscy z żonami i dziećmi.

[Kapitan Smith znał Rzeczpospolitą i jej mieszkańców. Gdy jako sierota opuścił ojczystą Anglię, przez wiele lat wędrował po Europie w poszukiwaniu przygód. Brał udział w wojnie węgiersko-tureckiej, podczas której dostał się do niewoli. Znalazł się w rękach Tatarów i trafił na Krym. Udało mu się uciec i przez Rosję i Rzeczpospolitą wrócił na zachód. W swoich wspomnieniach z wdzięcznością opisywał gościnność i pomoc, jaką okazali mu Polacy. Poznał ich jako oddanych przyjaciół i ludzi umiejących nawiązać współpracę z innymi. Zapamiętał, jakim szacunkiem darzą pracę].

Polacy szybko zapewnili Jamestown świeżą wodę, budując pierwsze w Ameryce studnie. Londyńska Virginia Company świadomie wynajęła polskich robotników, wiedząc, jakimi walorami odznaczało się polskie hutnictwo szkła. Złożono zapotrzebowanie także na innych rzemieślników z Polski - potrzebni byli ludzie do produkcji mydła, smoły i materiałów budowlanych.
Polacy, którzy zastali kolonię w stanie upadku, w krótkim czasie postawili ją na nogi. Zbudowali hutę szkła, która stała się pierwszą fabryką na terenie Ameryki Północnej. Produkowano tam różnokolorowe paciorki i błyskotki, jako walutę wymienną w handlu z Indianami.

Polacy pracowali z większym entuzjazmem, ponieważ w przeciwieństwie do Anglików byli zatrudniani jako tzw. „kontraktorzy” ze stałą, dobrą pensją 36 szylingów miesięcznie. Takiego wynagrodzenia Anglicy nie dostawali. Szybko więc rozpoczęli produkcję ługu i mydła, uruchomili tartak, a nawet pracowali przy budowie łodzi i żaglowców.

Jednak z zapisków kapitana Smitha wiemy również jak w praktyce wyglądały warunki życia pierwszych Polaków w Ameryce i jakie były przyczyny niepowodzeń kolonii Jamestown.

Smith opisał miedzy innymi, że Jamestown nie mogło utrzymać się z samej tylko pracy i wysiłku kolonistów - konieczne były stałe dostawy zaopatrzenia i żywności z Europy - a tych brakowało. Ponieważ Jamestown początkowo nie miało gruntów rolnych, bo ciągłe ataki Indian trzymały kolonistów praktycznie uwięzionych w osadzie, zapasy żywności szybko wyczerpały się, a zimą zaczął doskwierać głód.

Do Kompanii Wirginia w Londynie Smith pisał: "Wynajęcie Polaków i Holendrów do wyrobu smoły, dziegciu, szkła czy ługu byłoby naprawdę celowe, gdyby kraj tutaj się bardziej zaludnił i został zaopatrzony we wszystkie konieczne do życia rzeczy. Ale kierowanie tu siedemdziesięciu ludzi bez żywności nie było należycie doradzone i rozważone". Jeśli zamierzacie dalej wysyłać tu ludzi - to tylko rolników, ogrodników i rybaków, kowali i murarzy, ludzi umiejących karczować drzewa...".

Niestety Kompania miała zupełnie inne plany i oczekiwała, że Jamestown natychmiast zacznie przynosić zyski. Jednak produkowane przez Polaków i Holendrów ług, potas, smoła i dziegieć, eksportowane do Anglii, dawały zyski niewielkie.

Wśród oficerów w Jamestown wybuchały bratobójcze kłótnie i bójki, a sam Smith ranny musiał szybko odpłynąć do Anglii w obawie o swoje życie.
 
Kompania Wirginii nadal wysyłała do Jamestown głównie rzemieślników, wśród nich Polaków, których liczba wzrosła do pięćdziesięciu. W 1610 r. przybył tam Wawrzyniec Bohun (Lawrence Bohun), lekarz przyboczny.

Jamestown przekształciło się w fort z 60 domami, otoczonymi drewniano-ziemnymi umocnieniami. Wokół rozciągały się uprawy warzyw i tytoniu, (który też eksportowano do Anglii). Aby poskromić Indian podejmowano przeciwko z nim najazdy zbrojne. Gubernator lord Yeardley napisał, że w 1616 r. w jednym z udanych najazdów na plemię Czikahomin uczestniczył Robert Polak (Robert a Polonian) i pojmano wtedy indiańskiego wodza.  

Pierwszy strajk w Ameryce
W 1619 r. Jamestown liczyło ponad 2 tysiące mieszkańców i składało się z 11 osiedli (dzielnic). Wówczas miasto otrzymało od króla prawo do własnego samorządu i postanowiono zorganizować pierwsze lokalne wybory. Każda dzielnica miała wybrać po 2 przedstawicieli do nowego zarządu, zwanego "House of Burgesses”, czyli Izba Mieszczan. Jednak cudzoziemcy, do których zaliczano też Polaków (nazywanych „Polackers”), nie mieli prawa głosu. Polacy poczuli się urażeni tą decyzją i uznali, że powinni mieć udział w zarządzaniu miastem, w którym mieszkali i pracowali. Gubernator Yeardley uznał żądania Polaków za dziwaczne. Wobec tego wszyscy Polacy z Jamestown porzucili pracę, co poważnie ograniczyło produkcję w kolonii.

Wobec przedłużającego się polskiego strajku zainterweniowała Kompania z Londynu: "Co do Polaków zamieszkałych w Wirginii postanowiono (pomimo poprzednich rozporządzeń temu przeciwnych), że mają być oni obdarzeni prawem głosu i uczynieni tak wolnymi, jak każdy inny mieszkaniec tutejszy. Ażeby zaś ich zręczność w robieniu smoły, dziegciu i ługu nie zaginęła wraz z nimi, postanawiamy też, że niektórzy młodzieńcy mają im być przydani do wyuczenia się w ich zręczności i wiedzy dla przyszłości i dla dobra kraju".

Tak więc to Polacy byli organizatorami pierwszego strajku w Ameryce Północnej i to w dodatku strajku udanego, który pozwolił im uzyskać prawa obywatelskie.

Koniec Jamestown
Być może Jamestown rozwijałoby się nadal, gdyby nie podstępny atak Indian w 1622 r. W nocy Indianie napadli na miasto i wymordowali 350 mieszkańców, nie oszczędzając kobiet i dzieci. Wiadomo, że wśród ofiar był między innymi Mateusz Kuty.

Mieczysław Haiman w swoich szkicach historycznych "Z przeszłości polskiej w Ameryce" pisze: "Po tej rzezi w lasach wirginijskich przestały dzwonić polskie siekiery, ucichły dawne smolarnie i opustoszały przetwórnie potasu. Ci z Polaków, którzy uszli skrytobójczej ręki, rozproszyli się po koloniach i zwrócili do innych zajęć bezpieczniejszych, aniżeli praca na odludnych pustkowiach".

Jamestown opustoszało po tej tragedii, a znowu ucierpiało w kolejnym ataku Indian w 1644 r. Osadę porzucono ostatecznie w 1699 r. Nowi osadnicy długo unikali niebezpiecznej Wirginii i wybierali kolonie położone dalej na północy.

Współcześnie
Polskie ślady w Jamestown odkryli dopiero w połowie XX wieku polonijni badacze amerykańscy: Józef Wiewióra (autor „Jamestown, Pioneers from Poland”, Chicago 1976), Wacław Kruszka i Mieczysław Haiman. 28 września 1958 r. Kongres Polonii Amerykańskiej i Związek Narodowy Polski zorganizowały w Jamestown uroczyste obchody 350-tej rocznicy przybycia Polaków do Ameryki Północnej. Wmurowano pamiątkową tablicę i zrekonstruowano miejsca dawnej smolarni i huty szkła. Niestety, podczas późniejszej renowacji Jamestown usunięto tablicę pamiątkową.

Kiedy w roku 2007 Jamestown obchodziło 400-lecie założenia, żadna organizacja polonijna nie zadbała o upamiętnienie obecności Polaków wśród pierwszych osadników, w związku z tym Amerykanie polskiego pochodzenia nie zostali zaproszeni do udziału w obchodach.

17 grudnia 2008 r. Narodowy Bank Polski upamiętnił rocznicę przypłynięcia Polaków do Jamestown przez wydanie 3 monet o nominale 2, 10 i 20 złotych. Na uwagę zasługuje srebrna moneta o nominale 10 zł, która jako jedyna moneta wydana w Polsce posiada zamiast metalowego środka soczewkę szklaną, która symbolizuje fakt, że pierwsi polscy osadnicy byli hutnikami szkła.
 

DeletedUser13290

Gość
Gość
Dzięki, ten ostatni artykuł jest nie do opisania.
Bravo
Nigdy bym nie pomyślał, że w Jamestown byli Polacy.
Być może widzieli Pocahontas??:D :D
 

DeletedUser

Gość
Gość
Być może :D

Skoro jednak wspomniałeś o tym, to mam dla Ciebie ciekawy wątek :) Miałam o nim napisać, ale starałam się trzymać tematu więc zarzuciłam pomysł. Otóż rzeczywiście Brytyjczycy udokumentowali zdarzenie (zapewne dzięki pamiętnikom Smitha): krótką wzmiankę o kłopotach osadników z Indianami z plemienia Pawatanów. Córka wodza o imieniu Motaoaka, lepiej znana pod imieniem Pokahontas uratowała z opresji kapitana Smitha. Prowadził on grupę osadników w górę rzeki Chickahominy. Oddział został otoczony przez Powatanów i wybity niemal doszczętnie, a sam Smith schwytany i skazany na śmierć. Pokahontas wstawiła się za nim w ostatniej chwili ;)
 

DeletedUser

Gość
Gość
dave123456 bardzo ciekawe opowiadanie strasznie mnie wciągnęło nie miałem pojęcia o tym że ślązacy byli na dzikim zachodzie:):D
 

DeletedUser13582

Gość
Gość
Bardzo ciekawy temat.
Mam dopiero 9 poziom w the weście
ale zdobyłem doświadczenie.:):D
 

DeletedUser13290

Gość
Gość
No właśnie uczcie się, jak może kiedyś pojedziecie do Teksasu to się po śląsku dogadacie( jak ktoś jest z południa):D
 

DeletedUser

Gość
Gość
Włodzimierz Krzyżanowski był dowódcą Polskiego Legionu i zyskał za swoją służbę duże wyrazy uznania. Na początku zgłosił się do wojska jako szeregowiec. Później spełniał już poważniejszą rolę przy rekrutacji małego oddziału znanego jako Kompania Krzyżanowskiego, następnie został awansowany do rangi majora. W 1861 sekretarz wojny Cameron zlecił mu sformowanie oddziałów polskich z osób narodowości polskiej zamieszkujących Unię. Krzyżanowskiemu udało się znaleźć 400 mężczyzn, z których utworzono regiment o nazwie "United States Rifles". Początkowo jednostka ta operowała jako niezależna i ochotnicza część armii Unii. Później została scalona ze strzelcami Morgana a ostatecznie został z niej uformowany 58. pułk nowojorski. Nazywano ją Legionem Polskim, ponieważ większość jego żołnierzy była potomkami polskich imigrantów.

POMYŚLAŁEM ŻE WARTO RATOWAĆ TEN TEMAT:D
 

DeletedUser13290

Gość
Gość
Ciekawe :) Zaczynam węszyć...

Gen. Włodzimierz Krzyżanowski




by Krzysztof Langowski





Imiona Tadeusza Kościuszki i Kazimierza Pułaskiego stały się tak sławne w kartach dziejów Stanów Zjednoczonych, ze zaćmiły niemniej wsławionego swa służbą dla Ameryki trzeciego Polaka, którym był Włodzimierz Bonawentura Krzyżanowski.

Przyszły amerykański generał urodził się 8-ego lipca 1824 roku we wsi Rożnowo pod Obornikami na terenie ówczesnego Wielkiego Księstwa Poznańskiego w zaborze pruskim. Jego ojciec Stanisław który służył w przeszłości w szeregach armii napoleońskiej był tu właścicielem majątku ziemskiego. Siostra ojca-Justyna była matka Fryderyka Chopina. Problemy z zadłużeniem majątku zmusiły rodzinę do jego sprzedaży w 1827 roku, a wynikłe stad kłopoty spowodowały rychła śmierć ojca i wyjazd matki z dziećmi do Królestwa.

Mały Władysław nie wyjechał jednak z matka i rodzeństwem, ponieważ został przygarnięty przez rodzinę ojca mieszkająca w Poznaniu. Tu tez uczęszczał do gimnazjum, które stanowiło wówczas jedno z patriotycznych ognisk polskości miasta. Władze pruskie traktując ludność polska z pogarda i podejrzliwością stosowały ciągle terror. Pragnęły w ten sposób stłumić wszelkie patriotyczne instynkty.

Przez ówczesna Europe w 1846 roku przepływa wówczas ruch wolnościowy, który przejdzie do historii pod nazwa ''Wiosny Ludów''. w Poznańskim planuje sie wówczas nieudane powstanie przeciw Prusakom pod dowództwem Ludwika Mierosławskiego.

Z powodu czynnego udziału w działalności spiskowej Krzyżanowskiemu grozi aresztowanie. Dlatego tez w 1846 roku opuścił on kraj i przez Hamburg wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Pierwsze kilka lat spędził w Nowym Jorku,gdzie pracował jako robotnik fizyczny, kontynuując jednocześnie naukę. Krotce tez po jej pomyślnym ukończeniu podjął prace jako inżynier-geometra w stanie Virginia, gdzie zajął się leśnictwem.

Później zaś uczestniczył przy wytyczaniu nowych szlaków budujących się linii kolejowych. Podróżuje wiec w tym czasie wzdłuż starego kanału Erie i dalej wzdłuż rzeki Hudson do Albany,a następnie przez Pensylwanię,Ohio i Indianę do Chicago. Budowane wówczas linie kolejowe istnieją do dzisiejszego dnia. W tym okresie nawiązał bliższa znajomość z inżynierem kolejnictwa, generałem Burnett, który był wychowankiem Akademii Wojskowej West Point.

W krotce tez Krzyżanowski żeni się w 1854 roku z jego 21-letnia córka Karolina,z która razem przenoszą się do Nowego Jorku. Tu tez założył nieźle prosperujące przedsiębiorstwo handlowe. Dodatkowo zaangażował się w działalność polityczna wstępując do partii republikańskiej, która wówczas miała w swoim programie m.in. likwidacje niewolnictwa.Szybko dal się poznać jako dobry mówca i agitator co zapewniło mu znaczna popularność. Dlatego tez jeszcze przed 1860 rokiem powierzono mu funkcje prezesa klubu republikańskiego w Nowym Jorku.

W tym samym roku w trakcie odbywających się wyborów prezydenckich poparł kandydaturę Abrahama Lincolna. Zwycięstwo tego ostatniego doprowadziło do wybuchu wojny cywilnej. Juz 20-ego grudnia 1860 roku następuje pierwsza secesja stanu Południowej Karoliny.12-ego kwietnia 1861 roku Konfederaci atakują Fort Sumter, rozpoczynając pięcioletnia krwawa hekatabę.

Włodzimierz Krzyżanowski już w połowie kwietnia 1861 roku tuz po pierwszym manifeście Lincolna porzucił dotychczasowe zajęcia i zaciągnął się w szeregi wojsk Unii jako prosty żołnierz. Otrzymał przydział do kompanii ''B''w oddziale strzelców Turnera. Pomimo tego,ze nigdy nie służył w wojsku,szybko zdobył sobie oddanie ideałom Unii.

Właśnie te cechy pozwalają mu na szybkie sformowanie kompanii''milicji''ktora dowodzi w stop[niu kapitana,a pozniej majora. Bylo to tez niewatpliwie dowodem uznania zaslug przy obronie Waszyngtonu przed poczatkowymi atakami Konfederatow. W dniu 20-ego sierpnia 1861 roku Krzyzanowski zglasza sie do owczesnego Sekretarza Wojny Simona Camerona, ofiarowujac swe uslugi wojskowe.

Zostaje tez wowczas przyjety do wojska regularnego i juz 19-ego pazdziernika jako polkownik rekrutuje,na podstawie otrzymanych rozkazow oddzial piechoty. Oddzial ten poczatkowo noszacy nazwe ''Morgan Rifles''czyli ''Polish Legion'',a po konsolidacji z ''United States Rifles''zostaje zgrupowany w osobny polk pod nazwa ''58 Regiment of New York''. Sam zas Krzyzanowski zostaje oficjalnie mianowany dowodca tegoz regimentu.

Polskosc w nazwie oddzialu zostala podkreslona ze wzgledu na pochodzenie jego dowodcy jak tez i wielu jego zolnierzy. Regiment ten bierze udzial od listopada 1861 roku do czerwca 1862 roku w uciazliwych walkach jako czesc skladowa slynnej ''Armii Potomaku''. Sposrod licznych przykladow osobistej odwagi Krzyzanowskiego nalezy tu wymienic kilka: 8-ego czerwca 1862 roku podczas krwawej walki z Armia Poludniowa dowodzona przez generala Stonewall Jaksona pod miejscowoscia Strassburg Krzyzanowski poprowadzil osobiscie atak na nieprzyjaciela,ktory powstrzymal jego napor i ustabilizowal szereg wojsk Unii.

12-ego lipca 1862 roku,maszerujac dla ratowania zagrozonego Waszyngtonu,brygada Krzyzanowskiego przyczynia sie do zatrzymania armii Jacsona. 16-ego sierpnia 1862 roku Krzyzanowski poprowadzil swa brygade w rospaczliwym wyscigu do rzeki Rappahannock w Virginii, aby uniemozliwic wojskom Konfederatow przekroczenia tej rzeki i zaatakowanie Waszyngtonu. Walki trwaly trzy tygodnie,a brygada byla w stalym ruchu bojowym i wziela udzial w trzech kolejnych bitwach: pod Graveton,Bull Run i Chantilly. W starciu pod Bull Run Krzyzanowski zostaje ranny, i pomimo odniesionych obrazen nadal dowodzi oslaniajac swoja brygade odwrot armii Unii,ktora w tym starciu poniosla kleske.

W pozniejszym okresie wyroznia sie odwaga i zdolnosciami strategicznymi w bitwach pod Cross Keys,Chancellorsville,i pod Getysburgiem,gdzie zostaje ranny ponownie. Jesienia 1862 roku otrzymuje poraz pierwszy od prezydenta Lincolna nominacje na stopien generala-brygady. Jednak nie uzyskala aprobaty Senatu, ktory po dlugich i zawislych debatach wydal 29-ego listopada 1862 roku kuriozalne orzeczenie iz,nie mogl potwierdzic nominacji czlowieka,ktorego nazwiska nikt z senatorow nie potrafil wymowic.
W taki wiec sposob 4-ego marca 1863 roku Krzyzanowski powraca formalnie do rangi pulkownika.Na stopień generala brygady zostal dopiero zatwierdzony przez Kongres po uplywie dwoch lat,z data 2-ego marca 1865 roku.Wktotce zas pozniej 13-ego marca tegoz roku konczy on swa chlubna kariere w wojsku.

Pewnego wyjasnienia wymagaja w tym miejscu niescislosci,ktore pojawily sie w wielu ogolnie dostepnych opracowaniach. Zamieszczono w nich mylna informacje,ze Krzyzanowski byl jeszcze w czsie trwania wojny wojskowym gubernatorem Florydy, Georgi oraz Virginii, a takze pierwszym gubernatorem Alaski po zakupieniu jej przez Stany Zjednoczone od Rosji w 1867 roku. Informacje te zamiescil m.in.szacowny Polski Slownik Biograficzny. Jednakze juz Mieczyslaw Heiman w swej ksiazce pt.''Polish Part in America 1608-1865'' prostuje zaistniale bledy.

Po skonczeniu dzialan wojennych Krzyzanowski nie powrocil do swoich zajec handlowych,lecz przeszedl do pracy urzedniczej.

W latach 1865-1867 byl wyzszym urzednikiem w departamencie skarbu. Pozniej zas przeniosl sie do Kaliforni,i zamieszkal w San Francisko, gdzie pozostal do 1878 roku. Spodkal tu m.in. Henryka Sienkiewicza oraz Helene Modrzejewska, ktorej pomogl organizujac jej pierwszy wystep. Wdzieczna aktorka mowi o tym fakcie w swojej ksiazce pt.''Wspomienia i wrazenia''.

W 1878 roku Krzyzanowski powrocil do Waszyngtonu na stanowisko dyrektora w departamencie skarbu.Zostaje stad oddelegowany do Aspinwall, ktory byl wowczas centralnym punktem handlowym Stanow Zjednoczonych na przesmyku Panamskim. Pozostaje to do 1882 roku, kiedy umiera jego zona,a on sam chory na febre musial powrocic do Nowego Jorku. Wracajac do zdrowia pisze ''Wspomienia z pobytu w Ameryce podczas wojny 1861-1864 roku''.Stanowia one obecnie wazne zrodlo do biografii Krzyzanowskiego.Zarowno z wydanych wspomien jak i z jego listow przebija tesknota za opuszczona ojczyzna,o ktorej pisal ''...dla mnie milszy bylby dzisiaj najskromniejszy domek w Polsce...jak najwspanialsze palace tutaj''.

Szybko postepujaca astma i choroba pluc zmusily Krzyzanowskiego do porzucenia pracy. Alisci, gdy tylko w 1886 roku nastapily objawy poprawy, znowu sie uaktywnil zakladajac Stowarzyszenie Pomocy dla Emigrantow Polskich. W jego planach byly jeszcze krotki wypoczynek nad Oceanem Spokojnym i w Meksyku, a nastepnie wyjazd do kraju. Jednakze pozna jesienia stan jego zdrowia ulegl gwaltownemu pogorszeniu i dnia 31-ego stycznia 1887 roku umiera w Nowym Jorku na Manhattanie, w domu przy st.Mark Place nr. 130.

Zostal pochowany na cmentarzu Greenwood w Brooklynie dnia 2-ego lutego 1887 roku. Dnia 11 -ego pazdziernika 1937 roku odbyla sie ekskumacja zwlok i ich przeniesienie z wszelkimi honorami na slawny amerykanski cmentarz narodowy w Arlington pod Waszyngtonem. Z tej okazji wyglosil przez radio z Bialego Domu oredzie do narodu amerykanskiego owczesny prezydent Francklin Delano Roosevelt.
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:

DeletedUser

Gość
Gość
Bardzo fajne Dave, miło się czyta. Skąd ty to bierzesz? Z głowy? xd
 

DeletedUser13290

Gość
Gość
Trochę z głowy, a szczegóły z innych źródeł :D
 

DeletedUser

Gość
Gość
Tomek Wilmowski postać fikcyjna ale był na Dzikim Zachodzie :D
 
Taak, i Smuga. Jeszcze Dinga dopisz... :D:D

A o Nowickim bosmanie to zapomniałaś? Tak czy siak Smuga najlepszy ale nie o tym dział.

Dodam że po stronie konfederacjii w czasie wojny secesyjnej też działała polska brygada.W jednym westernie był polski Żyd (gdy powiedział że jest z Polski jeden rewolwerowiec spytał się czy to gdzieś koło Pitsburga :D ) .A i w książkach Maya było o nich wspomniane.
 

DeletedUser

Gość
Gość
Hmm był też jeden bohater opowiadania Longina Jana Okonia który zwał się Ryszard Kos, a przydomek jaki nadali mu Indianie brzmiał Czerwone Serce. Ryszard Kos walczył pod Dunkierką, a potem pojechał do Stanów.
(to informacje z mojej głowy więc jakieś nazwy mogłem przekręcić) ::)):
 
Status
Zamknięty.
Do góry