Amatorska kontynuacja Sagi Wiedźmińskiej Andrzeja Sapkowsiego

  • Rozpoczynający wątek Texas Rangers
  • Data rozpoczęcia
Status
Zamknięty.

DeletedUser

Gość
Gość
Witam. Dziś zabłysnę jako pisarz :p Chciałbym przekazać Wam fragment rozdziału, w którym amatorsko opiszę dalsze losy kilku postaci, które dożyją do tego okresu [Sapkowski potwierdza, że wampir może się zregenerować]. Akcja rozgrywa się ok. 120 lat po wydarzeniach z Pani Jeziora. Protagonistami są wampir Emiel Regis i tajemnicza elfka. Mogę ujawnić (w końcu to nie jest jakaś wielka produkcja ;P) że w sequelu pojawi się także Ciri, możliwym jest także obecność Geralta i Yennefer oraz kilku innych czarodziejów, którzy przeżyli ten wiek. Mogę wpleść jeszcze kilka rzeczy i tematów w ten zarys. Specjalnie przedstawiam "najnudniejszy" rozdział, czyli pierwszy, tak aby w razie zainteresowania nie zdradzać dalszego rozwoju fabuły ;)

Dodam, że w przeciągu trwania tego wieku nastąpiło coś na wzór Koniunkcji Sfer, może nie na taką skalę, ale miało to bezpośrednio związek z Regisem ;)
Dalej o tym, w następnych rozdziałach ;)
Dodatkowo wykorzystałem fakt, iż (cytuje Wiedźmińska Wiki)

W trakcie przenoszenia Geralta na łódź pod koniec sagi towarzyszom wiedźmina wydawało się, że widzą zmarłych przyjaciół. O dziwo wśród wymienionych postaci nie było Regisa...

Pozdrawiam - miłej lektury;
Oconnell

Wstęp
Jak mi wiadomo z relacji wiedźmina, wampir Emiel Regis Rohellec Terzieff-Godefroy był raniony ręką Vilgefortza z Roggeveen podczas walki. Wampiry, w szczególności te wyższe, mają jednak zdolność regenerowania swojej osoby po niemal każdym uszczerbku. Ogólnie rzecz biorąc, z udziałem wampirów tego rodzaju dzieją się dziwne, niemal paranormalne rzeczy. Ale po co ja o tym piszę, czyż to nie oczywiste?

Jaskier Pół Wieku Poezji

Rozdział I
Wampir przechadzał się lasem, w jego aktualnym stanie nierozsądnie byłoby pokazywać się miejscowej ludności podróżując traktem wprost ku Riedbrune. Wciąż posiadał kilka widocznych braków skóry właściwej, co owocowało powstawaniem dołków pod odzieżą, co było na pewno wrażeniem niemiłym dla oka, i części paznokci, co robiło oczywisty, makabryczny efekt. Pamiętał jak przez mgłę , co działo się w ostatnich miesiącach jego rekonwalescencji. Mrowieniem przypominało mu się uporczywe swędzenie towarzyszące powstawaniu skóry i odbudowy mięśni. W czasie podróży miał on na sobie tylko proste skórzane spodnie i bawełnianą koszulę z długim rękawem, zapożyczone od nierozsądnego napastnika, który próbował go okraść. Znać było po minie tego nieszczęśnika, że nie wiedział w co się pakuje. Zawżdy pamiętajcie, kto zacz wampir, zbóje przebrzydłe!

-Ależ ten człowiek cuchnie – stwierdził Regis z lekkim wyrzutem w głosie
Na horyzoncie rysowały się już wyraźnie mury Riedbrune. Tu wiedźmin odbył lata temu ciekawą rozmowę z Fulko Artevelde, miejscowym prefektem.

- Ileż to lat temu? Wiedźmin jak i inni dawno już nie żyją… - stwierdził z nutą nostalgii w głosie. – -przeklęty czarodziej! – dodał w nagłym ataku furii wspominając wydarzenia ubiegłego wieku. Wampir upomniał się w duchu za napad agresji.

Recz jasna prefekt Fulko już dawno nie żyje. Miasto będące nilfgaardzką prowincją rozkwitło zauważalnie. Znać było piękne mury, wyniosłe baszty i stróżki dymu kłębiące się wesoło nad rozśpiewanymi kolorowo dachami. Wokoło murów zamku ciągnęły się szerokie, brukowane ulice, prowadzące do bram. Na przedmieściach piętrzyły się domostwa różnorodnej wielkości. Te małe, należące widać do biedniejszej, bądź bardziej oszczędnej ludności miały bogato zdobioną elewacje frontową i duże okiennice. Z kolei te większe, niekoniecznie należące do bogatszych mieszczan, elewacje miały skromniejszą, okiennice – okiennice nie tyle co większe, co źle wykonane. Patrząc myślałbyś - trzymają się na jednym gwoździu. Jednym z przejawów ogólnego dobrobytu były wspomniane przed chwilą, murowane kominy, wystające znad dachów niby bastiony prezentujące daną rodzinę. Zdarzały się rzecz jasna wyjątki w postaci pysznych dworków i małych chatek, bardziej to wyglądających na budowane ze słomy nieźli drewna. Młoda trawa rozjaśniła się kilka odcieni, co było zauważalnym symbolem wiosny. Słońce miło ogrzewało wilgotną jeszcze ziemie. Miejscami ostały się błoto i woda. Drzewa szeleściły pierwszymi młodymi liśćmi i pąkami kwiatów, powiewał nimi chłodny, przenikliwy wiatr.

Bella! Słyszałaś, że Helena ma wędrować na północ? Tam ponoć ugór powszechny, ludzie gwałcą świnie i pasą się trawą niby krowy. – powiedziała z kpiącym uśmiechem czarnowłosa mieszczanka –
-Jej to sprawa, nam nosa w to nie wtykać – odpowiedziała ta nazwana Bellą – ja mam swoje życie i swoje problemy. Ot co, dla przykładu narzuca mi się ten zbereźny kowal. Ażeby mu rzyć spuchła.
-Jak dalej będzie tak hulał, pewnym dla mnie jest, że mu rychło spuchnie – roześmiała się czarnowłosa wysokim tonem, wykonując dziwne gesty dłońmi i nogami.
-A to niby z powodu jakiego? – spytała ni to z urazą, ni z ciekawością Bella, która właśnie zabierała się, by kupić nieco chleba w pobliskim straganie. W piekarni drogo.
Czarnowłosa podążyła za Bellą w stronę człowieka handlującego pieczywem.
-A to takiego, że w tą rzyć namiętnego kopa zarobi! – odpowiedziała z głupim uśmiechem po czym odwróciła wzrok w przeciwną stronę, na główny trakt prowadzący do miasta.
-Zawsze wiedziałam, żeś tępa niby trzonek młota – rzekła ta druga, znudzona rozmową i podążyła za wzrokiem czarnowłosej
-Kto to? – spytała Bella
-Pewnie jakiś biedak, zobacz, jaki łach przywdział. Widać, że mu się z gotówką nie przelewa odpowiedziała czarnowłosa wykonując jakiś dziwny gest z udziałem palca środkowego prawej dłoni. Tupnęła kilka razy, jakby odpędzając pecha, w mokrą jeszcze ziemie, na której stały co biedniejsze stragany, których właścicieli nie stać było na wynajem lokalu pod sprzedaż w pobliżu wybrukowanych obszarów bram miejskich.

Wampir szedł wartkim krokiem ku bramie nie Głównym Traktem, lecz poboczem oddalonym od niego jakieś 20 łokci. Minął właśnie szyld wywieszony przed wejściem na targowisko. Widniał na nim napis: Przemieście, Dzielnica Handlowa. Wszechwładnie panował gwar mieszczan. Zbliżając się do pierwszego budynku, spostrzegł wytrzeszczające oczy kobiety pod straganem z pieczywem. Ów stragany stały równolegle do linii zabudowy domów średniej wielkości, usytuowanych na gołej ziemi bez wybrukowanego podłoża. Straganów było całe zatrzęsienie. To tu zbierał się cała ludność Dzielnicy Handlowej na przedmieściach Riedbrune, których albo nie było stać, by kupować razem z wielmożami w pysznych Targach Królewskich usytuowanych przy głównych bramach ani w sklepach znajdujących się w mieście. Za nic mając sobie ewentualne opinie na swój temat, podszedł do towarzystwa. Przywitał się grzecznie, z właściwym sobie tonem i stylem wypowiedzi światowego erudyty:

-Witam piękne panie – rzekł chłodno, oficjalnie, ale nie roztoczył wokół siebie aury posępnego urzędnika – raczyły byście wskazać jakąś tanią gospodę?
Stały jak wryte, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Popis gracji językowej zrobił na nich niechybnie wielkie wrażenie. Bella odezwała się pierwsza:
-Pod Uzdą Bawoła, tu w Dzielnicy Handlowej lub Pod Chętną Dziewką, na Głównym Trakcie.

Ani chybi zamtuz – pomyślał z goryczą.

Szedł dalej. Za sobą słyszał ożywioną dyskusje dwóch kobiet, czarnowłosej i tej drugiej, która jak spostrzegł była rudowłosa. Rozmach ich dyskusji ucichł nagle, zagłuszony wrzawą setek głosów ludzi przelewających się targowiskiem niczym powódź, która zaspokaja potrzeby swoje i kupców. Na innych mieszczanach, co go cieszyło – nie zrobił widać wrażenia. Kilkoro oglądało się patrząc na niego nieprzychylnym wzrokiem, na co odpowiadał uśmiechem – na swoją modłę – z zaciśniętymi ustami.
Dotarł do Gospody Pod Uzdą Bawoła. Był to budynek ani chybi wykonany z drewna. Wyglądał dość solidnie. Dolną elewacje frontową i boczne porastały pnącza kwiatów, które widać posadziła gospodyni – pewnikiem estetka, bo kwiaty, jak wnioskował Regis, znający się na zagadnieniach związanych z naukami biologicznymi w tym na botanice, nie były gatunkami szlachetnymi, ani nawet odmianami tych gatunków. Nie była to z całą pewnością róża. No bo skąd? Posadzić je musiała więc tylko estetyka – która mimo wszystko potrafiła rozpoznać piękno w powszechnych, niekiedy dziko rosnących kwiatach, człowiek je jednak udomowił.
Okiennice były na oścież otwarte, wentylowały odór spoconych ciał i dym.

-Iście piękny lokal – pomyślał z przekąsem wampir, kiedy zbliżał się do drzwi gospody – no cóż, tym trzeba się na razie zadowolić.

Drzwi, klasyczne, powszechne, będące dziełem pewnikiem jakiegoś rzemieślnika, który nie wziął zań większej sumy, otwarły się o dziwo bez żadnych skrzypień ni trudności.
Właśnie miał być otworzyć te drzwi, lecz w tej właśnie chwili wbiegła w niego młoda, średniego wzrostu, szczupła i jasnowłosa elfka. Odbiła się od niego ciężko i runęła na ziemię.

-Jeszcze nie wytępiono Elfów – pomyślał – cóż im winne te istoty? Za co i dla kogo ta krew tłoczona od stuleci?

Elfka nie wiele myśląc wstała i chwyciła się żelaznym jak na jej budowę uściskiem dłoni prawej ręki Regisa. Wzdrygnęła się dostrzegając, że nie ma paznokci. Otwarła usta w głuchym błaganiu, ukazując rzędy białych, równych zębów, jakby chciała coś powiedzieć, lecz strach nie był w stanie jej pozwolić wydobyć głosu. Wampir sprężył się, nie wiedząc w pierwszej chwili jak się zachować, gotując się to ni do ataku ni do obrony, wyczekując dalszego rozwoju wypadków.

Zza przeciwległej alei straganów, która od strony lewej piętrzyła się przed gospodą całym targowiskiem, wybiegł człowiek. Też młody. Biegnąc ze zmęczenia potykał się. Miał ciemne włosy, z boku przypasany był krótkim mieczem, choć w oczach wampira ten kawałek żelaza wydawał się być jedynie nożem. Spod koszuli z krótkim rękawem widać było drgające mięśnie w rytm biegu. Zauważając Regisa, nie wiedząc oczywiście, że jest wampirem, dobył noża. Klinga błysnęła jasnym światłem, znać było, że nowa. Zbliżał się powolnym, miarowym krokiem. Jego twarz nie zdradzała niczego;

-Oddaj dziewkę, starcze – wycedził przez zaciśnięte z gniewu szczęki – oddaj, bo urżnę Ci łeb!

-Ostrożniej dobieraj słowa – powiedział, czując jak elfka ze strachu kuli się za jego nogami i oburącz ściskając rękę – nie grzecznie jest grozić damom, a już na pewno nie nazywać je dziewkami. Wstań – powiedział zwracając się do niej – ten typ i nic nie zrobi. Nie usłuchała, kurczowo trzymając się nie już jego ręki, którą puściła lecz prawej nogi.

-Ona jest dzika – rzekł młodzian – nie masz starcze u niej posłuchu. Jej do rozumu przemawiać trzeba, lecz pięścią! Oddaj ją, ostatni raz proszę.

Wampir zignorował ostatnią wypowiedź młodego mężczyzny i czekał w skupieniu, co ten zrobi. Czuł uścisk na swojej prawej nodze. Wiedział, że jeśli zaatakuje, nie będzie mógł się ruszyć nie odsłaniając elfki. Obejrzał się dookoła. Wokół niego utworzył się okrąg złożony z czerni. Mieszkańcy domów patrzyli przez okna, bywalcy karczmy wyszyli na zewnątrz, gospodarz i gospodyni zerkali przez okiennice zajęci sprzątaniem. Wszyscy oni patrzyli na niego, na nią i na napastnika. Nie reagowali, nie wiedzieli co o tym myśleć. Stali i czekali.

Młodzian był coraz bliżej, okrążał go półkolem, aż w końcu się zatrzymał i zaatakował tnąc dziko od góry w prawe ramię wampira. Regis nie wykonał uniku, nie mógł odsłonić chronionej kobiety, taki cios zabiłby ją niechybnie. Wyciągnął prawą rękę i złapał za nadgarstek mężczyzny;

-Gdybyś miał może długi miecz, to lepiej by Ci poszło – pomyślał machinalnie - po czym mocnym szarpnięciem wykręcił mu rękę zmuszając do wypuszczenia żelaza. Sprowadził napastnika do klęczek następnie mocnym i nieśpiesznym kopniakiem lewej nogi posłał młodzika twarzą na ziemię. Leżał tak parę sekund, następnie wstał, cały będąc umazany błotem rzucił się powtórnie od ataku. Wampir cały czas mocno trzymany przez elfkę znowu podniósł lewą nogę i łapiąc biegnącego smarkacza za pochyloną głowę, wymierzył potężne uderzenie z kolana w sam nos. Mężczyzna zachłysnął, zalał się krwią i upadł.

Gawiedź się rozstąpiła, zrobiła przejście do gospody. Wampir wziął wyczerpaną, przerażoną elfkę na ręce i zaniósł do środka. Wciąż czuł na sobie wzrok tych ludzi. Większość już poszła, bywalcy karczmy wtóry oddali się pijaństwu, wciąż jednak przyglądając się ciekawie bohaterom sytuacji, inni wciąż stali na dworze i patrzyli na poruszanego spazmami i całego w krwi młodzieńca.

-Gospodarzu! – krzyknął wampir w kierunku gospodarza lokalu – bądź tak dobry i daj kwaterę tej damie. Prosiłbym także o jadło i napitek oraz wiadro ciepłej wody i kilka szmat.
Gospodarz łacno i prędko przystąpił do wykonywania poleceń. Zanieśli elfkę do izby z łóżkiem, materac jak zauważył Regis, nie był wyjątkowo dobrej jakości, lecz w takiej sytuacji nie wolno wybrzydzać. Rychło dostarczono picie i jedzenie, chwilę później kubeł z gorącą wodą i szmaty.

-Jak masz na imię, Aen Seidhe? – powiedział łagodnie Regis – Nie zrobię Ci krzywdy.

Elfka nie wykrztusiła ani słowa, więc Regis przystąpił do karmienia. Kobieta szybko pochłonęła pół bochenka chleba i gomółkę sera, popiła zaś to wszystko pospolitym, słodkim winem jakie popularne było w tym okresie wśród pospólstwa. Umoczywszy szmatę w wodzie, przemył jej zlepioną brudem twarz, ręce i gołe stop, opatrzył rany, usunął nieukrwione fragmenty skóry z licznych przecięć i zadrapań. Położyła się i zasnęła.

-Jest w stanie szoku – powiedział tonem mentora wampir do karczmarza – pilnujcie, by jak się obudzi dostała pić i jeść. Podajcie jej wszystko doustnie, delikatnie, nie na siłę. Ma skurcze mięśni dłoni, ramion i twarzy więc nie jest w stanie sama utrzymać nic ani pić samodzielnie.

Regis dalej mówił karczmarzowi i karczmarce - która rychło doń podeszła z kocem, otulając kobietę - co mają robić w sytuacji, się wypróżni, co robić, gdy dostanie napadu szału, zacznie krzyczeć, czy łkać. Polecił też przygotować wywar z zioła Jaskółczego ziela, który ma działanie nasenne i uspokajające. Po udzieleniu wszystkich istotnych wskazówek dodał:

-Nie lękajcie się o zapłatę, dobrzy ludzie. Za gościnę otrzymacie swoje pieniądze – karczmarz wyraźnie odetchnął z ulgą – teraz muszę jednak udać się w sprawach pilnych i niecierpiących zwłoki, zajmijcie się nią proszę do mojego powrotu.

Przytaknęli.

cd w drugim poście
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:

DeletedUser

Gość
Gość
W izdebce było ciepło, potulnie. Ściany pokrywały przyborniki z narzędziami gastronomicznymi, łyżkami, nożami, widelcami, chochlami, w kątach widać było drobne pajęczyny, świeże wręcz. Sprzątano je. Na kilku stolach rozstawiono talerze, miski, półmiski, gary i garnki. Znać było w niektórych miejscach kurz, resztki warzyw, rozrzucone w pośpiechu przybory i niedomyte naczynia. Pod stołem znajdującym się najbliżej wejścia znajdował się duży kocioł. Po lewo od wejścia do izby znajdowało się identyczne przejście do kuchni, a z kuchni do obszaru lady karczemnej.
Po ostatnich ustaleniach i wyjaśnieniach wampir ruszył ku drzwiom wyjściowym karczmy. Miał mieszane uczucia co do całej tej sytuacji. Nie wiedział co może z niej wyniknąć, ale nie mógł nie pomóc tej kobiecie.
Wychodząc spostrzegł, że pobity mężczyzna już podniósł się do pozycji siedzącej, obmacując nos. Młodzian, widząc swojego oprawcę krzyknął:

-Czegoś to zrobił?! Ta elfka jest poszukiwana przez Służby Porządkowe!
Moje przypuszczenia potwierdzają się – pomyślał z niesmakiem, machinalnie.

-Masz złamany nos chłopcze – zaczął wykład – i zwichnięty nadgarstek. Do nosa przyłóż lód, nadgarstek usztywnij i również schłodź. Ostudź też temperament.

Gawiedzi już nie było. Zajściu przyglądały się przypadkowe osoby, wolno, nieśpiesznie przechadzające się w stronę targu i z powrotem.
Młodzik żachnął się, wstał i wyszczerzył zęby.

-Pomyślna informacja, prawda? Chciałbym widzieć twoją minę, gdy prefekt się nią i teraz też tobą zajmie. Odwrócił się na pięcie i pobiegł do Głównego Traktu.

Regis ze spokojem przyjrzał się przekazanej informacji. Doszedł do wniosku, że trzeba się zorientować w obecnej polityce wewnętrznej i zasięgnąć języka. Podążał w stronę głównej bramy. Idąc ulicą już teraz Głównego Traktu, wybrukowaną, z ustawionymi równolegle dużymi domami ze starannie dobraną elewacją. -Ty! Tak Ty! Dobry człowieku - zagadnął przechodzącego mieszczanina, który odpowiedział ledwo odczuwalnym zainteresowaniem osobą wampira – gdzie znajduje się najbliższa filia banku Vivaldich?

-Prosto, panie, przez bramę – odrzekł – dalej pierwszą krzyżówką w prawo i potem w lewo.
Podziękował i ruszył dalej. Słońce było w zenicie. Samo południe. Fala gorąca zalewała wszystko w około. Wiatr nie był już zimny, choć wiał tak samo przenikliwie jak rankiem. W murach miasta nie wiało, strażnicy bram w dzień przepuszczali każdego podróżnego. Podążając szlakiem wskazanym przez spotkanego wcześniej człowieka dotarł w końcu do budynku fili banku Vivaldich. Budynek był murowany z białego kamienia, Regis rozpoznawał styl architektoniczny budynku. Aleją przechadzali się ludzie. Wszedł do środka.

-Witam mości pana, co mogę dla pana uczynić? – spytał z odczuwalnymi powtórzeniami bankier. Ów pracownik był człowiekiem. Rzadki to widok w krasnoludzkim banku.

-Chciałbym podjąć pewną sumę pieniędzy z mojego konta – powiedział swoim zwyczajem – płynnie i treściwie Regis
Bankier dopiero jakby teraz zauważył strój Regisa, brak kilku paznokci i skrzywił się widocznie

-Pańskiego konta – powtórzył sarkastycznie – a możecie mi podać swe inicjały i numer?

-Oczywiście – powiedział cały czas się uśmiechając z zaciśniętymi ustami – Nazywam się Emiel Regis, posiadam licencje pierwszego stopnia.

Urzędnik spojrzał do księgi rejestru i zdziwił się równie zauważalnie jak wcześniej skrzywił - Rzeczywiście, posiada pan dostęp pierwszego stopnia, podać panu aktualny stan konta? –

Poproszę – rzekł grzecznie wampir

Urzędnik wymienił sumę i opowiedział o zmianach w Banku.

-Bank już nie jest własnością krasnoluda – powiedział – filie na terytorium Cesarstwa Nilfgaardu są upaństwowione. Nawet na dzikiej północy, nilfgaardzkie wojska wkroczyły przeszło wiek temu, już poddane są reformie naszego cesarza Emhyra III.

-Podbito ziemie Nordlingów? – spytał właściwym określeniem państw i ludów północy - kto jest teraz cesarzem?

Bankier skrzywił się jeszcze bardziej niż ostatnio. Temat go poruszał. Regis wiedział, że nie mówi z nilfgaardzkim akcentem. Na pewno był uchodźcą z północy.

-Tak, podbito 120 lat temu, jeszcze przez cesarza Emhyra var Emreisa nie długo po pierwszym zawarciu pokoju. Nilfgaard sforsował Jarugę dziesięć lat później, zrywając wszelkie pakty. Cesarz przekupił kondotierów. Temeria, Redania, Keadwen i inne państwa uległy pod naporem wojsk o czarnych sztandarach, nie posiadając już regularnej ani nawet wynajętej armii. Cesarz Emhyr triumfował. Chodzą plotki, że osobiście uczestniczył w oblężeniu Tretogoru. Stąpał po zwłokach Rady Regencyjnej, zabitej tam gdzie siedzieli, obradując, czy nie warto by było się poddać. Innych polityków, tych których pojmał, kazał ściąć. Dijkstry nie dopadł. Przypuszczano, że uciekł do Zerrikani. Dziś z dawnych państw nordlingów ostał się jedynie Kovir i Poviss.

Wampir słuchał w skupieniu – bankier kontynuował:

-Co do drugiego pytania, cesarzem obecnie z łaski swojej panującym jest Emhyr III. Cesarz Emyhr var Emreis ożenił się z cintrijską królową – Cirillą. Mieli dziecko – syna, który po śmierci rodziców również został cesarzem. Długo panował, twardą, żelazną ręką. Ojciec nauczył go, jak należy rządzić. Ożenił się z baronówną z prowincji Meacht, cóż to był wtedy za skandal – ale Emhyr wszystko uciszył, elegancko posłał na szafot wszystkich prowokatorów. - Reszta wycofała się; ze strachu. Też urodził im się syn, sam Emhyr III, łaskawie nam królujący. ********* jakich mało, gorszy bodaj od ojca, który na szczęście rychło i przedwcześnie zmarł, i dziadka o stokroć. Powiadają, że ma nieślubne dziecko. Nie wiadomo, jakiej płci i kto mógłby być matką. Obecnie lepiej o to nie pytać. Bankier dodał jeszcze kilka szczegółów natury państwowej, wymienił kilka subtelnych uwag o tym, jak nienawidzi całej przeklętej dynastii Emreisów.

-Dziękuje za informacje – skwitował Regis – teraz prosiłbym o …

Klient podał sumę.

Urzędnik załatwił papierkowe sprawy, spisał, wyrachował i wręczył wampirowi sakwę pełną brzęczącego materiału.

Wiedział, ile wypłacić. Wiedział, że musi opłacić lokal, ubrać siebie i elfkę.
Udał się do sklepu z ubiorem, wykupił ciemne, jedwabne spodnie, eleganckie czarne, skórzane buty, czarną elegancką koszulę z długim rękawem i czarną, jedwabną marynarkę. Za całość zapłacił sumę 200 koron.

-Iście czarny charakter – skwitował transakcje sklepikarz –

Skierował swoje kroki z powrotem do karczmy, lecz słysząc osobliwy dźwięk, obejrzał się – grupa krasnoludów obrzucała budynek banku szklanymi butlami ze smołą, poważnie brudząc białą elewacje. Słyszał krzyk bankiera. Słyszał nadbiegające z oddali kroki straży miejskiej.

Dotarł do karczmy. Zapłacił gospodarzowi, wręczając mu 40 koron ze słowami: „to za gościnę, dobry człowieku” i poszedł do izby. Odmówił przyrządzenia mu jedzenia. Sam poszedł do kuchni – uprzednio wpychając na siłę 10 koron karczmarce za użytkowanie kuchni i pożywienie – sam przyrządził sobie posiłek – wegetariański. Nie miał ochoty na mięso.

Elfka spała. Czuł, że w jej krwi nie ma żadnej choroby. Była w szoku, przerażona i potężnie wyczerpana. Przypuszczał, że do takiego stanu mógł ją doprowadzić wielodniowy pościg, nocowanie w lasach i bezdrożach i przeciągający się głód. Wpadła w depresje. Wszelkie próby kontaktu z nią spełzały na niczym. Nie próbował więcej. Czekał, cierpliwie czekał. Chyliło się już ku zachodowi. Zrobiło się chłodno i dość ciemno. Udał się jeszcze po pióro i pergamin do pobliskiej księgarni. Wróciwszy, zamoczył pióro w
kałamarzu z atramentem i począł czynić notatkę, opatrzoną takim tytułem:

Depresja zmysłowa wskutek przeżyć psychicznych i fizycznych

Wyczyścił pióro, zamknął kałamarz. Położył się na przygotowanym senniku. Zapadła głęboka noc, i przenikliwa cisza. Słyszał miarowy oddech dziewczyny. Zasnął.

***

Tego dnia obudziła go dziewczyna. Czuł, jak nocą odrastają mu brakujące fragmenty paznokci. Elfka wstała, o dziwo, dość wcześnie. O własnych siłach usiadła. Regis w pierwszej chwili wydał się bardzo zdziwiony, potem jednak to uczucie minęło. Stwierdził bowiem, że młody organizm z łatwością zwalczył wyczerpanie, bo o chorobie być nie może mowy, bo chora nie była. W tej właśnie chwili wbiegła gospodyni:

-Jedzenie przyniosłam - rzekła uśmiechnięta w biegu, niosąc tacę z bochenkiem chleba, pędem kiełbasy, gomółką sera i garnuszkiem mleka – o widzę, że panienka już wstała! Cieszy się moje serce, że widzę panienkę w lepszym stanie

Elfka znowu wprawiła wampira w zdziwienie dziękując grzecznie gospodyni. Uważał, że w jej stanie grzeczność nie będzie osiągalna.
Gospodyni uśmiechnęła się po czym podeszła i otworzyła okiennice na oścież:

-Piękny dziś dzień – dodała

Uśmiechnięta opuściła izbę zostawiając ich samych. Za oknem wesoło wchodziło słońce, do karczmy poczęły wchodzić by oddać się pijaństwu pierwsze osoby.

-Jak masz na imię – spytał wampir elfkę – mówisz wspólnym? Ja się nazywam Emiel Regis, byłem cyrulikiem.
-Tak, mówię – odparła – a na imię mi … zapomniałam. Co to znaczy, że byłeś?
-Znaczy to tyle, że już się tym nie zajmuje. Co do imienia; to nic dziwnego – odrzekł wampir – to dobrze, że się choć obudziłaś. Połóż się z powrotem i odzyskaj siły, pamięć wróci z czasem.

Powietrze przeszył rozpaczliwy dźwięk tłuczonego szkła

-Nie, mam już dość snu – rzekła i wstała, podchodząc do zostawionej na stołku tacy. Pochłonęła pół pozostawionej kiełbasy, dwie kromki chleba z 4 plasterki sera. Popiła mlekiem.

Miała na sobie brązowe spodnie, silnie obciśnięte na kształtnych udach. Były podarte w pobliżu nogawek i kolan. Zielona bluzka była rozdarta, odsłaniając miejscami nagie piersi i brzuch. Wampir zdawał sobie sprawę, że nie posiada butów.

-Opowiesz mi, co się stało? – spytał Regis, widząc, że skończyła jeść.

-Nie – odparła stanowczo elfka.

Zmienił trop – Kim jest mężczyzna, który Cię gonił?

-Zwykłym hyclem i chamem. – odpowiedziała, siląc się na bezczelny uśmiech.

Regis doszedł do wniosku, że niczego się tego dnia od niej nie dowie. Postanowił więc nie pytać. Przyjdzie czas, sama się poradzi, zwierzy. Za oknem zapiał kogut, ciepło powietrza odczuwalnie wzrasta.

-Przejdźmy się - zaproponował – Kupisz sobie coś nowego do ubrania

-Nie potrzebuje jałmużny – warknęła

-To nie jałmużna, nie będziesz paradowała po mieście jak panna z zamtuza.

Odczuł, jak zareagowała na jego wypowiedź.

- Wybacz – rzekł – nie taki miałem cel w tym porównaniu.

Wampir faktycznie miał na myśli co innego. Sam nie dawno sporo przeżył, co zaważyło częściowo na jego manierach.
Wstała zaskakująco szybko, podeszła i trzasnęła go w twarz otwartą dłonią.

-Jesteśmy kwita, przystojniaku – dodała sarkastycznie

Wyszli razem. Kierowali się do sklepu z damskimi ubraniami. Weszła sama, Regis dał jej tyle pieniędzy, by na wszystko wystarczyło. Wyszła ubrana również w czarne, jedwabne obcisłe spodnie, a bluzkę miała zaś białą z krótkim rękawem. Wampir widział, że kupiła również nową bieliznę. Przed wzrokiem istot takich jak on, nie uchodziły nawet takie szczegóły.
Spacerowali ulicami Riedbrune. Przeciskali się przez tłumy ludzi. Tłoczno dziś było. Elfka szła za nim, od szedł w awangardzie, torując jej przejście. W tłumie poznał znajomą twarz czarnowłosego mężczyzny. Ten spojrzał na nich, lecz przeszedł obojętnie. Nie powiedział nic elfce, która go nie zauważyła.

Elfka szła za nim. Widziała jego plecy. Widziała cerę. Miała dziwne wrażenie, że również on nie jest człowiekiem. Nie opuszczało jej to uczucie. Przeszli jeszcze parę metrów, poczuła ukucie w bok szyi, ledwie odczuwalne. Sięgnęła ręką, by zobaczyć, czy coś ją nie ukąsiło. Nie zostało na jej skórze żadne ciało obce. Nie powiedziała nic swojemu opiekunowi. Nie uznała to za istotne. Szli, zbliżało się południe. Temperatura nieznośnie wzrastała. Zalała się potem. Poczuła, że jej słabo. Osunęła się w tłumie.
Wampir nie słyszał jak upadała. Wrzawa zagłuszyła wypadek.

Obudziła się cała mokra od potu. (...)
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:

DeletedUser

Gość
Gość
Końcówka mi narobiła smaku. A po chwili się zorientowałem, że zabrzmiała dwuznacznie...:p
BTW, jak można rozpoznać czyjąś cerę widząc jego plecy?;>
 

DeletedUser

Gość
Gość
Bardzo ciekawa opowieść, aż czekam z niecierpliwością na więcej :p
Tak jak Ci pisałem, stylem bardzo przypomina powieść Sapkowskiego. Tak jakby to była kontynuacja napisana przez niego. Serio ;)

Wypatrzyłem kilka literówek, ale błędów jako-takich nie było, więc nie mam się nawet do czego przyczepić. Czytało mi się fajnie. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że nie lubię czytać za dużo w internecie, wole książki w wersji drukowanej.

Zaiste, wspaniała robota. Czekam na więcej ;)

--------------------------
Ps. Jak wstawisz ciąg dalszy to poinformuj mnie o tym fakcie na GG :p
 

DeletedUser

Gość
Gość
cd...

Obudziła się cała mokra od potu. Znajdowała się w suchej komórce o murowanych ścianach. Wokoło kłębiły się zwały pajęczyn. Panowała powszechna ciemność. Jedyne światło w całej izbie rzucały pochodnie osadzone w jej rogach. Ze ścian zwisały łańcuchy o grubych ogniwach, rzekłbyś – zdolnych by zatrzymać w miejscu byka. Teraz dopiero zorientowała się, że jest do takiego przykuta.

-Jestem w lochu – pomyślała ze zgrozą. Zachłysnęła się powietrzem i na chwilę zamarła, spostrzegłszy usytuowane na środku komnaty wielkie, prostokątne, metalowe łoże. Łoże te, jak wiedziała, nosiło określenie łoża tortur. Ale uwierzyła w zaistniałą sytuacje dopiero wtedy, gdy zobaczyła koło osadzone na podłużnej osi, na której zawieszone były krótkie łańcuchy, tak, aby tylko ledwo starczały do nadgarstków nieszczęśnika, którego kostki przytwierdzony były do drewnianej beli zamykającej się od dołu łoża niby dyby. Właśnie sobie uświadomiła, co ją może czekać. Załkała.

-Przeklęte s(***)! Dlaczego mi to robicie?! Co ja zrobiłam?! – krzyczała,
słuchając jak jej głos odbija się głucho od ścian. W odpowiedzi na jej wołanie przyszło echo. Miotała się, szamotała wyginając ciało w najróżniejsze pozy, demonstrując pająkom bytującym nad nią swoją gibkość, obręcze skuwające nadgarstki boleśnie kaleczyły skórę. Podłogę zalała świeża, ciepła krew. Będąc już na skraju wyczerpania, po ponad półtoragodzinnym zmaganiu z łańcuchami, dała za wygraną, zrezygnowała z rzucania się. Rany na jej nadgarstkach pogłębiły się dochodząc do poziomu skóry właściwej. Nie czuła bólu. Patrzyła się tępo na migające z przeciwległej strony lochu światło pochodni. Patrzyła jak zahipnotyzowana, zatraciła się z tym, poddała się rutynie i osunęła się w sen na jawie.
Wampir nie wiedział jak to mogło się stać. Stał jak wryty, skryty w cieniu okalającym mury miasta Riedbrune. Już dawno zapadł mrok - wcześnie - jak to o tej porze roku.

-Może uciekła? Straciła przytomność? – prowadził ze sobą bezgłośny monolog. Przypuszczał, że mogła uciec, ale intuicja podpowiadała mu co innego – Trzeba się udać na tamtą aleję. Jeżeli uciekła, jej to wola, lecz nie mogę ryzykować, że ją porwano. Kamień murów był zimny, gdy stał oparty o niego poczuł dreszcz na plecach. Zdziwił się reakcją organizmu.

Dookoła panowała dojmująca ciemność, tylko latarnie rzucały światło na najbliższą aleję. Z okiennic domostw dochodził gwar rozmów i błyskało światło świec oraz kaganków. Powietrze przeciął głośny krzyk.
-Zabije Cię, nam nikt nie ucieka. Wrzeszczenie nie oszczędzi ci bólu, ani chybi – powiedział zimny, niski głos
Wampir zlokalizował źródło dźwięku. Niedaleko miejsca jego przemyśleń stała studnia, lecząca prostopadle do przeciwległej alei, obok jednego z murowanych domostw. Księżyc był już dobrze widoczny. Promienie słońca odbijane od niego dawało iście teatralne oświetlenie całej sceny. Gdzieś w pobliżu zaszumiało drzewo, rozległ się też głośny trzask zamykanej okiennicy dom dalej. Przeszedł patrol straży miejskiej z pochodniami, głośno stąpającej ciężkimi, okutymi butami. Regis zastanowił się, dlaczego tym razem ofiara nie wydała dźwięku.

Oparty głową o dach studni stał, a raczej, zwisał chudy, wysoki mężczyzna. Pasmo jasnych włosów spadało mu na szyję. W jego szarych oczach dało się zmiarkować przerażenie i jeszcze coś innego.

-Zginiesz, lecz najpierw będziesz cierpiał – dodał z wyraźną uciechą tajemniczy głos należący do zakapturzonej postaci trzymającej w lewej ręce nóż o ząbkowanym ostrzu niby harpun – wbije Ci to maleństwo we flaki i wyciągnę by wtóry raz wpakować Ci je w gardło, głupcze. Zanim zdechniesz dobrze się przyjrzysz, co w tobie tkwi.
Wampir znowu spojrzał w oczy napadniętego mężczyzny. Teraz już wiedział, że odbija się w nich jeszcze szaleństwo. Paznokcie łamały mu się, gdy jakby mimowolnie próbował rozszarpać kamień. Poruszał ustami, jakby rzekłbyś - chciał dobyć głosu, ale zaciśnięta na gardle ręka mu na to nie pozwalała. Dłoń pokrywała czarna rękawica. Drugą, tą trzymającą sztylet, miał nagą, znać było, że dba o paznokcie. Miał je starannie wypielęgnowane, zaokrąglone.

Szkliwo lśniło zauważalnie. Twarzy napastnika nie widział. Nosił czarny kaptur, skórzaną kurtkę i spodnie oraz brązowe, długie elfie buty. Robiło się coraz chłodniej. Z parującej pod wpływem zmiany temperatur ziemi unosiła się mgła.
Ofiara jeszcze raz spróbowała się wyszarpnąć, złamać opór, złapała za kurtkę oprawcy, lecz w tym momencie padł krótki, szybki cios, powtórzony dwukrotnie w różnych miejscach; pół łokcia pod splotem słonecznym i między żebra. Wampir nie wytrzymał. Wszedł w krąg księżycowego światła. Napastnik był jednak czujny. Obrócił się na pięcie, lecz cień okalający jego twarz nie pozwalał na identyfikacje twarzy. Sprężył się do skoku i pobiegł rączo w ścieżkę przecinającą prostopadle trzy aleje, po czym gwałtownie zmienił kierunek. Regis stracił go z oczu, lecz wiedział, że gdyby podjął pościg – dopadłby go. Podszedł do rannego mężczyzny, ten leżał opierając się jedną ręką o burtę studni, drugą trzymając na rannym brzuchu . Palce podtrzymywały organy. Wokół mężczyzny zebrała się kałuża krwi. Wampir doskonale rozumiał, że dlatego człowieka nie ma już nadziei. Gasł powoli.

-Kim jesteś, człowieku? - spytał zachowując spokój – kim jest ten morderca?

Człowiek wyszczerzył zęby w makabrycznym uśmiechu, jego powieki opadły ciężko, włosy zlepione potem miał za głową. Długie, nieostrzyżone paznokcie widocznie raniły odsłonięte jelita.

- O-on je-e– powiedział i uciął w pół słowa. Głowa opadła z głuchym łoskotem na brukowaną posadzkę uliczki. Z ust popłynęła krew. Tylko palce jeszcze w skurczach agonii poruszały się nerwowo, raz to zginając, raz rozprężając się.

Wampir wstał. Po uciekinierze nie było ani śladu, jedynie zapach stóp. W pobliżu usłyszał kroki strażników. Odwrócił się i poszedł tam, gdzie przypuszczalnie zaginęła elfka. Dotarłszy na miejsce, rozejrzał się pilnie. Za dużo osób tędy przeszło by mógł rozpoznać właściwy zapach. Rozejrzał się. Po obu stronach alejki ciągnęły się rzędy murowanych domostw. Fala wody płynęła wartko systemem kanalizacji powodowana topnieniem lodu pomiędzy kostkami bruku. Powietrze było zimne, syczał i zawodził wiatr.

-Doskonale, po prostu doskonale – pomyślał machinalnie.
Natrafił na dziwny kawałek metalu. Leżał w spoinach podłoża. Była to rurka wykonana – jak rozpoznał wampir – z dwimerytu. Powąchał. Było wyraźnie czuć mieszankę pentotalu tojadu i jakiejś nieznanej mu substancji. Pocisk był bardzo lekki, wyczuwał wokół niego aurę.

-Została tym trafiona – wydedukował bezbłędnie – upadła, a potem gdzieś ją zawleczono. Doszedłszy do nowych faktów, wspomniał mężczyznę w czarnym kapturze mordującego szaleńca i czarnowłosego chłopaka, którego powalił i próbował powiązać ich ze sobą. Pozory wydawały mu się mylne.
Leżała i wciąż wpatrywała się w ogień. Zdawało jej się, że nawet się trochę zdrzemnęła.

Nagle coś zakłóciło przyjęty rytm, płomień pochodni zachwiał się niby uderzony obuchem w bok tułowia i zgasł, lochem przeleciał na nietoperzach skrzydłach podmuch zimnego, orzeźwiającego wiatru.

- Te drzwi muszą prowadzić na zewnątrz – pomyślała.

Do wewnątrz weszła szczupła kobieta, typowego wzrostu. Jej szare włosy odbijały promienie księżyca. Podeszła do niej bez słowa i dobywszy miecza tak zręcznie, że rzekłbyś, nadzwyczajnie, ze świstem przecięła łańcuchy w połowie. –Uciekaj- rzuciła i chowając klingę, wyszła z izby. Elfka wstała, nie wiedziała, kto i dlaczego ją uratował. Wciąż miała na sobie obręcze z dyndającymi fragmentami łańcuchów. Odrzucając na chwilę obecną wszelkie pytania i wątpliwości, szybkim krokiem zbliżyła się ku drzwiom. Wyjrzała. Na zewnątrz znajdowały się domy – jestem ciągle w mieście, pomyślała – obok wejścia do dziwnego, parterowego lochu, gdzie ją trzymano, leżały zwłoki strażnika. Wielki, obrośnięty mięsem tym w brązowej, skórzanej kurtce, łysym łbie i rzekłbyś, byczych nogach na których opinały się ciemne spodnie. Lała się krew. Rana, z której się sączyła usytuowana była na potylicy draba. On sam leżał na wznak, lewą ręką nachyloną pod kątem prostym w stosunku do ciała, a drugą bezwładnie wypuszczoną wprzód.
Spięła się, prędkim krokiem biegnąc i szukając kogokolwiek, kto mógłby jej pomóc.

Dwóch drabów ze straży miejskiej pełniło nocną wartę na alei Głównego Traktu, prowadzącego w linii prostej do ratusza. Noc jaśniała gwiazdami, wiatr dawał się we znaki gołym uszom, doskwierając boleśnie. Nieliczne już światła w okiennicach pogłębiały cienie. Gdzie nie gdzie można jeszcze było usłyszeć gwar przechodniów wracających z karczmy, trzask zamykanych okiennic czy rżenie koni bądź szelest liści posadzonych nielicznie drzew.

-Do diaska, Carl, odezwij się – powiedział piskliwie jeden ze strażników, łysy, z czerwonymi od mrozu nosem i uszami. Jego uniform miał barwę biało-czerwoną, w prawej dłoni dzierżył halabardę, którą na której z wielkim upodobaniem zwykł się opierać.

-Co mam mówić? – odpowiedział ze złością ten nazwany Carlem, posiadający imponującą brodę i krótkie, ale strasznie skłębione włosy – że mi w rzyć zimno od tego przeklętego wiatru, co, Bat? Ani chybi to szef wywiadu naszego kochanego prefekta sobie pierdnął.

-Nie mów tak głośno – odezwał się czerwony mężczyzna imieniem Bat – ktoś gotów cię usłyszeć i donieść.

-W taką pogodę zawżdy mi wszystko jedno – rzekł melancholijnie Carl – mają chęć, niech dla mnie pal zastrugają. I tak będzie niechybnie, jeśli dziewczyna się nie znajdzie.

-Nie marudź – powiedział Bat naglę weselejąc – podejdź tu, mam coś na rozgrzanie
Po czym wyciągnął drewnianą, kompozytową piersiówkę - okutą od spodu i koło korka metalem szlachetnym - trzymaną do tej pory za pazuchą, odkręcił korek. Pociągnął łyk i podał Carlowi

-Wiesz, te ****** z zamtuza już zaczynają mnie nudzić – powiedział, gdy Carl brał wdech między łykami .

-Fakt – powiedział Carl, podając Batowi flaszkę – mogli by jakieś nowe sprowadzić. Patrzeć już nie mogę na te cycuchy porozciągane. Ugnietli je wszyscy niby ciasto na chleb

-A ta rudowłosa – powiedział Bat, pociągając 4 głębokie łyki – eh, szkoda gadać. Tą krostę z gęby trza by łopatą albo kilofem podbierać
Pili tak jakiś czas, gadając o prawdziwych i porządnych burdelach usytuowanych między innymi w stolicy Nilfgaardu, Meacht, Mettinie i pobliżu Jarugi – Sodden.

-Tak, to są okolice – powiedział z emfazą Bat
Minęła nieświadomie ostatni zakręt przed główną aleją. Kierowało nią światło pochodni. Jej nowa odzież, jeszcze niedawno czysta i pachnąca, teraz już mocno sfatygowana drażnił nieprzyjemnie skórę. Biała bluzka sczerniała. Czuła, jak pieką ją stopy. Kajdany na nadgarstkach podrażniały wciąż świeże rany powodując krwawienie. Wbiegła na aleję. Biegnąc dalej wzdłuż niej, dopatrzyła się widoku dwójki strażników miejskich. Podbiegła szybko, potykając z się z rozpędu.

-Pomóżcie, pomocy! – krzyczała nie mogąc dobyć tchu – zostałam porwana, uciekłam.

-Carl, zobacz! To ta panna zamtuza, o której mi mówiłeś? – spytał mocno już podchmielony Bat

Carl, przerywając uciechę pęcherza podczas zmywania brudu z pobliskiego domu, obrócił się w stronę Bata.

-A gg-dzie taa-m – rzekł przekonaniem, jąkając się – tamta miała większe cycki

-To kim jesteś, panienko – zapytał Bat, szczerząc zęby i łapiąc elfke za tyłek – chciałabyś się z nami napić?

Wyrwała się, jęknęła ni to z irytacją ni z zawodem i pobiegła dalej, coraz widoczniej potykając się ze zmęczenia.

Strażnicy stali i śmiali się, z czasem przechodząc o pozycje niżej nie wprost proporcjonalnie do numeru aktualnej kolejki. Okazało się, że Bat ma jeszcze drugą piersiówkę. Byli wręcz uradowani.
Tą samą drogą co wcześniej dziewczyna, nadbiegł średniego wzrostu i wieku, blond włosy mężczyzna;

-Na służbie pijecie – ryknął – ćpuny zasrane?
Wstali zrywając się, wyrzucając w powietrze trzymane na kolanach hełmy i halabardę.

-A wy kto? – warknęli źli, że przerywa im się picie

-Wasz zasrany przełożony, oficer pod prefektem Arto – rzekł dumnie – na
baczność psy, gdy do mnie mówicie!
Sprężyli się, próbując przyjąć żądaną pozycje. Bezskutecznie. Trzęśli i kołysali się na boki niby trzciny na wietrze

-Ta jest, panie oficer –ryknęli

-Szła tedy dziewka, jasnowłosa

-Ano – burknął Bat, a tymczasem z zza rogu wypadło jeszcze dwóch ludzi, cali ubrani na czarno. – nie wiem. Szła tędy jaka dziewka, ale ona z zamtuza była, co nie Carl?

-Ani chybi – potwierdził z przekonaniem Carl, podczas, gdy wspomnianych dwóch właśnie dobiegło, pozdrowili się skinieniami głowy ze swoim szefem –

-Pijaki zasrane –powtórzył stwierdzenie, po czym zwrócił się do jednego z podkomendnych wywiadu - panie Visucult, proszę zabrać tych dwóch do koszar i zmienić wartę. Proszę też dopilnować, aby dostali 50 odliczanych nahajów i całą jutrzenkę przesiedzieli w dybach

-Ta jest – rzekł podchodząc do strażników i uderzając Bata z całej siły w twarz. Tamten runął na ziemie – Wstawaj! Ruszać ****! W podskokach do koszar!

-Panie Leef – proszę za mną, powiedział oficer.

-Ta jest, panie Hex – powiedział Leef i pobiegł jego śladem -
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:

DeletedUser

Gość
Gość
Ładnie Ci idzie, w ciągu 3 dni napisałeś więcej niż ja w ciągu kilku miesięcy;( Gratuluje weny^^ Czyta się świetnie i to najważniejsze
 

DeletedUser

Gość
Gość
Jak już skończysz pisać całą kontynuacje (w sensie, że będzie to można nazwać książką), wydrukuj to i mi wyślesz, ok? hah ;P
 

DeletedUser

Gość
Gość
Ej ej, Młody, pierwszy egzemplarz idzie do mnie(z dedykacją "dla kochanego szoldera"^^), drugi do Sapkowskiego a trzeci do papieża, więc... masz problem:p
 

DeletedUser

Gość
Gość
nie nie powiem ciekawe bardzo:)liczę na to że napiszesz całą książkę bo odkąd poznałem Sapkowskiego to mój ulubiony pisarz:)A Wiedźmin i Trylogia Husycka wymiatają:p
 

DeletedUser

Gość
Gość
Ej ej, Młody, pierwszy egzemplarz idzie do mnie(z dedykacją "dla kochanego szoldera"^^), drugi do Sapkowskiego a trzeci do papieża, więc... masz problem:p

Pierwszy idzie do Chucka Norrisa. Nie ma opcji, żeby było inaczej. :p
 

DeletedUser

Gość
Gość
Kolejny, tyci fragment ;)





Wampir domyślał się, że dziewczyna uciekła z miasta. Idąc Głównym Traktem skręcił w boczną alejkę. Powietrze było duszne, paliło słońce. Żadnej chmury, ani wiatru. Wokoło wrzawa setek mieszkańców, stukot kopyt, świst ptaków i rumor wozów. Miejscami znać było, że tłuczono butelki, wylewano wodę, a przynajmniej w najlepszym wypadku. W powietrzu unosił się jednak dziwny, niecodzienny nawet w tym mieście zapach.
-Co to za odór? – zapytał się sam siebie Regis – Metan? Zgnilizna?
Szedł tropem smrodu. Stąpając po nierówno podbrukowanej uliczce. Skręcił. Na elewacji bocznej pobliskiego domu, w nierównościach przecinających kamienne bloczki widniały ślady krwi.
-Krew tętnicza – pomyślał – zwykły krwotok nie zostawił by takich śladów.
Przemieszczał się dalej i w końcu zlokalizował źródło smrodu…
Panie Hex! – zawołał Viscult – popełniono morderstwo. Uraz nieznany, obrażenia również. Dostaliśmy anonimowe zgłoszenie od jakiegoś mieszczanina.
-Idziemy – powiedział szef wywiadu lokalnego Riedbrune, podnosząc nogi z dębowego biurka, na którym z upodobaniem godnej lepszej sprawy je zakładał. Izba mieszcząca się w ratuszu jaśniała kolorem ścian – jasnym odcieniem karmelu - drzwi wewnętrzne były pięknej roboty – również dębowe – nad nimi rozciągał się ogromny pejzaż, jedyny obraz w tym pokoju. Na licznych stołach zalegały stosy pergaminów, papiery różnej jakości, można było po tym wnioskować, które sprawy są ważniejsze i mają wyżej postawionych zleceniodawców. Na półeczce małej szafy leżało drewniane pudełeczko, również jak wszystkie prawie elementy i meble w tym pokoju – dębowe. Mechanizm zamkowy był wykonany z dwimerytu. Nie był podatny na magię. Tylko klucz może go otworzyć. Klucz albo meteoryt – bo nic innego nie ma takiej mocy.
Podszedł do szafeczki, drzwi były uchylone. Wyciągnął zawieszony na srebrnym łańcuszku klucz i włożył do komory zamkowej. Stuknęły bolce uderzające z łoskotem o dwimerytowe zbrojenia. Otworzył pokrywę. W środku, na miękko wyściełanym jedwabiem i trzymanym przez srebrne rusztowania leżały noże różnej wielkości i oriony. Wziął do ręki nóż z jednolitym trzonkiem i wygiętym ostrzem poczym włożył go do pochwy przypasanej do pasa. Następnie wyjął z kieszonki umieszczonej w klapie pudełka czarny, parciany worek czy też kaburę i przypasał ją również, wkładając przy tym doń cztery oriony. Zamknął pudełko, wyszedł kierując się w głąb miasta. Drzwi stuknęły zamykane za nim tępym hukiem.
-Wczoraj całą noc szukaliśmy i nic – myślał gorączkowo – a dziś, proszę! Morderstwo! I to kolejne! Najpierw ten nieznany facet w lochu, który nie miał prawa tam stać a teraz to! - Szedł razem z podwładnymi.
Na środku ni to ronda ni to parku leżały zwłoki. Smród uporczywie drażnił nozdrza. Patrząc widziałeś latające w te i z powrotem muszyska wielkie niby kamienie, rzekłbyś – końskie. Podszedł bliżej. Ciało w powijakach. Palce były poucinane – efekt walki – pomyślał Hex czując nagłe mdłości –
-Panie Viscult – powiedział – proszę mi tu naszego chłopca od krwawej roboty –
-Ta jest – usłyszał w odpowiedzi. Viscult już zbierał się do biegu, lecz z cienia rzucanego przez niewysoką kamienice wyłoniła się postać cała w czerni. Usłyszał jak Viscult , Hex oraz inni jego oficerowie dobywają krótkich mieczy –standardowej broni wywiadu Riedbrune. Sam położył rękę na parcianej kaburze z orionami. Powietrze było ciepłe, słońce niemiłosiernie prażyło.
-Spokojnie panowie – powiedział głos należący niechybnie do tego mężczyzny, którym okazał się Regis.
-Ktoś Ty? – Ryknął Hex – To jest miejsce zbrodni, panie Leef, zabierzcie tego cywila mi stąd.
Leef zmierzał w stronę wampira.
-Zwłoki są jeszcze świeże, ofiarę zabito w nocy – wydedukował bezbłędnie –
Leef pochwycił wampira za ręce, miał mu je właśnie wykręcić. Wampir nie opierał się.
-Stać panie Leef! – on się nam może przydać – dawać go tu.
Wampir został podprowadzony. Powąchał i przeprowadził oględziny.
-Wiele urazów. Zaczniemy od trzewioczaszki i potylicy – opowiadał – rozległe obrażenie, otwarte rany cięte, sięgające okostnej. Rana kłuta klatki piersiowej, niechybnie sztych mieczem. Za to ten ktoś zaatakował tylko w jeden punkt witalny
-Miednice? –przerwał mu Hex –
Tak – odrzekł wampir. Aorta nienaruszona. Tak samo tętnice udowe, podudzi, ramion, przedramion czy obojczyka.
-Wiesz, co mogło się tu wydarzyć? – spytał Hex
-Doszło do walki. Atakujący był wprawnym szermierzem. Wiedział gdzie i jak uderzyć. Pewnie nawet nie musiał go dobijać – ten po prostu padł i wykrwawił się. Napastnik walczył długim mieczem o wąskim jelcu. To było prawdziwe, dobre ostrze. Ofiara też miała broń. Znać odciski na opuszkach palców i wnętrzu dłoni.
-Więc co z nią? – znowu wtrącił się Hex
-Został rozbrojony – kontynuował – broń zabrał napastnik.
-Viscult! – zawołał Hex – sprowadź rysownika, niech sporządzi rysopis i rozprowadzi po mieście. Chce wiedzieć kim była ofiara.
 

DeletedUser

Gość
Gość
-Spokojnie panowie – powiedział głos należący niechybnie do tego mężczyzny, którym okazał się Regis.
Takie toto, rzekłbyś, z rzyci wzięte...:p
Człowieku, zazdroszczę weny twórczej. Ja ostatnio za nic nie mogę czegokolwiek napisać.
 
Status
Zamknięty.
Do góry