Walka nie zawsze musi odbywać się za pomocą "miecza". Choć sam znam się na niektórych wojnach, konfliktach i przebiegach starć, staram się do nich podchodzić nie pod kątem samego przebiegu, bo ten jest z reguły dość dobrze znany (choć nie wszystkich starć i nie znamy przebiegu dokładnie każdej minuty czy godziny bitwy, co może się w przyszłości zmienić).
Chodzi mi o Waszą opinię na temat przygotowania powstańców, na temat tego czy były szanse w obu konfliktach. Zobacz, że Grecy otrzymali wręcz olbrzymie wsparcie, Polacy, no nie sądzę. Wczoraj jeszcze z tą samą wykładowczynią mówiliśmy przez chwilę o tym. Walczono wciąż kosami... dobrze świetnie to wyglądało w powstaniu kościuszkowskim, Bartosz Głowacki ze spółką sobie pod Racławicami poradzili, ale czy w połowie XVIII wieku, kiedy to parę lat po styczniowym zrywie Prusacy wręcz zniszczyli Austriaków pod Sadową, z powodu gwintowanych luf w ich karabinach, można dalej skutecznie walczyć postawioną na sztorc kosą?
Rozumiem patriotyczne podejście do tych konfliktów, do tego że trzeba walczyć, bo może się uda. Tylko trzeba się zastanowić też nad tym:
Czy powstańcy w obu przypadkach byli dobrze przygotowani by:
1) Pokonać Rosjan
2) Utrzymać państwowość
3) Na międzynarodowej konferencji, lub na spotkaniu obu stron konfliktu, usankcjonować ponowne pojawienie się na mapie Europy
A także zadać pytanie:
Czy sąsiedzi, którzy dokonali rozbioru Polski w II połowie XVIII wieku (tu chodzi o Prusy i Austrię) siedzieliby z założonymi rękoma?
Jeśli nie, to czy Polacy mieliby jakiekolwiek szanse? Czy mogliby liczyć na międzynarodową pomoc?