Chciałbym Wam zaprezentować moje opowiadanie o Dzikim Zachodzie. Oczywiście nie całe, na razie kawałek. Ciekawe czy Wam się spodoba.
Od razu zaznaczam, że jest to fikcja literacka, nie mająca nic wspólnego
z historią. Jeśli będziecie chcieli będę dodawał kolejne części.
Rozdział I - SPEED
Było już ciemno. W oddali na horyzoncie pojawiły się trzy postacie jadące konno. Chociaż słońce już dawno zaszło, można ich było jeszcze zauważyć. Pierwsza z postaci jadąca na przedzie miała około metra osiemdziesiąt wzrostu, krępej budowy ciała. Ów kowboj miał na głowie brązowy kapelusz
z szerokim rondem. Odziany był w białą koszulę, która ze względu na swoją długowieczność była już tak brudna, że każdy by powiedział, że jest raczej szara. Oprócz niej Westman miał na sobie mocno zniszczoną kamizelkę niewiadomego koloru. Spodnie tego jegomościa były również mocno sfatygowane i poplamione. Przez tors miał przewieszonych mnóstwo naboi.
Na plecach dźwigał swoją flintę, z którą nigdy się nie rozstawał. Twarz jego była opalona. Miał duże, brązowe oczy, średniej wielkości nos i małe okrągłe usta. Nazywał się Jake Fisher i był przywódcą bandy koniokradów i morderców przemierzających Dziki Zachód w poszukiwaniu kolejnych ofiar. Towarzysze Fisher`a - jego najbardziej zaufani ludzie (przynajmniej tak o nich sądził) z pewnością oddaliby niejedno za swojego szefa. Byli to bracia bliźniacy: John
i Samuel Parker`owie. Obydwaj byli ubrani podobnie: ciemne kapelusze, granatowe kamizelki, stare, wysłużone płaszcze oraz czarne, poszarpane spodnie. Mieli przy sobie parę noży oraz najlepszego przyjaciela każdego kowboja - kolta. Trzech jeźdźców prowadziło za sobą także czwartego konia, którego osobiście nazwałbym wielbłądem, ponieważ dźwigał on dość ciężki ładunek: prowiant, bukłaki pełne wody, broń długolufową oraz wiele innych przydatnych w ciągłej wędrówce rzeczy. Wszyscy trzej podążali do najbliższego miasteczka zapewne po to aby ograbić je ze wszystkiego,
a potem wyjechać.
- Już niedługo wjedziemy do River City szefie. - odezwał się John - Czy mówi coś panu nazwa tego miasteczka?
- Nie, nawet nie wiem czy mają tu szeryfa. Myślę, że powinniśmy tam wjechać dopiero rano. Przenocujemy dziś jeszcze na prerii. - rzucił Fisher, po czym zatrzymał konia i zeskoczył z niego. Następnie zaczął przygotowywać miejsce pod rozpalenie ogniska. Jego towarzysze również zeskoczyli ze swoich rumaków, aby mu pomóc. Po paru minutach powstało ognisko bijące miłym ciepłem, co było niezwykle komfortowe w tak zimną noc jak ta. Miejsce w którym rozbili obóz było pustynne. Ziemia miała kolor zbliżony do brązowego. Wszędzie było pełno kaktusów. Niektóre z nich dorównywały wielkością człowiekowi. Na obszarze całej pustyni, a przynajmniej jak okiem sięgnąć, znajdowały się różnorodnej wielkości głazy i kamienie, dzięki czemu ognisko było niewidoczne z daleka.
- Szefie, jaki mamy plan? - zapytał John Parker.
- Jeśli, jak mniemam w tym miasteczku nie ma szeryfa to sprawa będzie prosta. Myślę, że dość łatwo okradniemy to miasto - odpowiedział zapytany.
- To dobrze, że według pana czeka nas łatwe zadanie. Mam już dość narażania swojego tyłka na ciągłe niebezpieczeństwa.
Rozmówcy spojrzeli na swojego trzeciego kompana, który siedząc w milczeniu jak zawsze - ponieważ był niemową - z niepokojem wpatrywał się w ognisko.
- Szefie mam do pana jeszcze jedno pytanie - oznajmił John. - Jak pan myśli czy Roger`owi i Billy`emu uda się nakłonić tego gagatka Jefferson`a do powiedzenia prawdy?
- A skąd ja to mam wiedzieć Przecież to był twój pomysł kretynie, żeby przycisnąć Jefferson`a - odpowiedział Fisher wyraźnie zdenerwowany tym pytaniem.
Dalsza rozmowa naszych dwóch bohaterów przebiegała na tematy niewarte opisu. Rano trzech westmanów ruszyło w kierunku jeszcze słabo widocznych zabudowań miasteczka. Nieco później trzej kowboje wjechali do miasta, mijając tabliczkę z napisem "River City - WELCOME".
Od razu zaznaczam, że jest to fikcja literacka, nie mająca nic wspólnego
z historią. Jeśli będziecie chcieli będę dodawał kolejne części.
Rozdział I - SPEED
Było już ciemno. W oddali na horyzoncie pojawiły się trzy postacie jadące konno. Chociaż słońce już dawno zaszło, można ich było jeszcze zauważyć. Pierwsza z postaci jadąca na przedzie miała około metra osiemdziesiąt wzrostu, krępej budowy ciała. Ów kowboj miał na głowie brązowy kapelusz
z szerokim rondem. Odziany był w białą koszulę, która ze względu na swoją długowieczność była już tak brudna, że każdy by powiedział, że jest raczej szara. Oprócz niej Westman miał na sobie mocno zniszczoną kamizelkę niewiadomego koloru. Spodnie tego jegomościa były również mocno sfatygowane i poplamione. Przez tors miał przewieszonych mnóstwo naboi.
Na plecach dźwigał swoją flintę, z którą nigdy się nie rozstawał. Twarz jego była opalona. Miał duże, brązowe oczy, średniej wielkości nos i małe okrągłe usta. Nazywał się Jake Fisher i był przywódcą bandy koniokradów i morderców przemierzających Dziki Zachód w poszukiwaniu kolejnych ofiar. Towarzysze Fisher`a - jego najbardziej zaufani ludzie (przynajmniej tak o nich sądził) z pewnością oddaliby niejedno za swojego szefa. Byli to bracia bliźniacy: John
i Samuel Parker`owie. Obydwaj byli ubrani podobnie: ciemne kapelusze, granatowe kamizelki, stare, wysłużone płaszcze oraz czarne, poszarpane spodnie. Mieli przy sobie parę noży oraz najlepszego przyjaciela każdego kowboja - kolta. Trzech jeźdźców prowadziło za sobą także czwartego konia, którego osobiście nazwałbym wielbłądem, ponieważ dźwigał on dość ciężki ładunek: prowiant, bukłaki pełne wody, broń długolufową oraz wiele innych przydatnych w ciągłej wędrówce rzeczy. Wszyscy trzej podążali do najbliższego miasteczka zapewne po to aby ograbić je ze wszystkiego,
a potem wyjechać.
- Już niedługo wjedziemy do River City szefie. - odezwał się John - Czy mówi coś panu nazwa tego miasteczka?
- Nie, nawet nie wiem czy mają tu szeryfa. Myślę, że powinniśmy tam wjechać dopiero rano. Przenocujemy dziś jeszcze na prerii. - rzucił Fisher, po czym zatrzymał konia i zeskoczył z niego. Następnie zaczął przygotowywać miejsce pod rozpalenie ogniska. Jego towarzysze również zeskoczyli ze swoich rumaków, aby mu pomóc. Po paru minutach powstało ognisko bijące miłym ciepłem, co było niezwykle komfortowe w tak zimną noc jak ta. Miejsce w którym rozbili obóz było pustynne. Ziemia miała kolor zbliżony do brązowego. Wszędzie było pełno kaktusów. Niektóre z nich dorównywały wielkością człowiekowi. Na obszarze całej pustyni, a przynajmniej jak okiem sięgnąć, znajdowały się różnorodnej wielkości głazy i kamienie, dzięki czemu ognisko było niewidoczne z daleka.
- Szefie, jaki mamy plan? - zapytał John Parker.
- Jeśli, jak mniemam w tym miasteczku nie ma szeryfa to sprawa będzie prosta. Myślę, że dość łatwo okradniemy to miasto - odpowiedział zapytany.
- To dobrze, że według pana czeka nas łatwe zadanie. Mam już dość narażania swojego tyłka na ciągłe niebezpieczeństwa.
Rozmówcy spojrzeli na swojego trzeciego kompana, który siedząc w milczeniu jak zawsze - ponieważ był niemową - z niepokojem wpatrywał się w ognisko.
- Szefie mam do pana jeszcze jedno pytanie - oznajmił John. - Jak pan myśli czy Roger`owi i Billy`emu uda się nakłonić tego gagatka Jefferson`a do powiedzenia prawdy?
- A skąd ja to mam wiedzieć Przecież to był twój pomysł kretynie, żeby przycisnąć Jefferson`a - odpowiedział Fisher wyraźnie zdenerwowany tym pytaniem.
Dalsza rozmowa naszych dwóch bohaterów przebiegała na tematy niewarte opisu. Rano trzech westmanów ruszyło w kierunku jeszcze słabo widocznych zabudowań miasteczka. Nieco później trzej kowboje wjechali do miasta, mijając tabliczkę z napisem "River City - WELCOME".