Podróżnicy

  • Rozpoczynający wątek Martin McClay
  • Data rozpoczęcia
Status
Zamknięty.

DeletedUser

Gość
Gość
Witam. Ponad rok temu napisałem opowiadanie o podróżnikach. Musiałem wprowadzić wiele poprawek, oraz trochę zmienić fabułę. Na razie niestety straciłem pomysł na rozdziale ósmym.

Przepraszam za wszelakie błędy. Ten rozdział jest długaśny, ale starałem się w miarę możliwości go skrócić. Jednak chciałem ogólnie opisać różne lokacje występujące w opowiadaniu.

Rok 1855

Wyprawa

Część I Przygotowania

Mglisty poranek dnia 25 Czerwca 1825 roku. Niewielkie miasteczko "Lazzuri" położone na rozległych równinach pokrytych lasami, których większość stanowiły drzewa liściaste. Miasteczko przylegało do ogromnego jeziora, do którego wpadało kilka małych rzeczek. Budynki były jednolite, głównie z drewna i piętrowe. Nasze nie były wyjątkiem, z tym że dom Dereka miał jedno piętro z większymi pokojami.
My jesteśmy pisarzami, którzy łażą po świecie i opisują różne wydarzenia z naszego kraju. Był to dzień naszej kolejnej wyprawy.



Oto nasza drużyna:

Ja (Eddie) niezastąpiony w walce łukiem. Dosyć wysoki, z jasnymi krótkimi włosami i szerokimi szarymi oczami.
-Mark - Najstarszy z nas, a także po Felixie najmądrzejszy. Jest wysoki z siwymi włosami, i jasnymi szarymi oczami.
-Nevia - Walczy najlepiej z nas, uwielbia bójki i rozróby: jako jedyna nie pisze, tylko drukuje i oprawia potem książki. Dosyć wysoka, wyższa od Dereka z czarnymi średniej długości włosami i szaro-zielonymi oczami.
-Morris - Też czasem pisze, ale głównie gromadzi różne materiały i maluje obrazy. Czarne włosy spięte w niewielki kucyk i ma czarne, trochę złośliwe oczka.
-Derek - Brat Morrisa, bez nich jest nudno, bo ciągle się obrażają, a potem biją, Nevia im kibicuje. Ma blądą cerę, rude włosy i smutne, przestraszone niebieskie oczy.
-Felix - Najmądrzejszy z nas, często robi za przewodnika. Ma brązowe włosy spięte w kucyk i chytre brązowe oczy.


Rankiem omawialiśmy plan dnia i usiedliśmy sobie przed domem Marka, a na stole spał kot Nevii zwinięty w kłębek. Dom Marka miał wielką izbę z kominkiem i dywanikiem pośrodku, udekorowany był różnymi obrazami Morrisa.

Zdecydowaliśmy, że gdy zdążymy dojść do hotelu "Wesoły gorzelnik" to tam się prześpimy. Ruszać mieliśmy za godzinę, tak więc wziąłem moją sakiewkę z dolarami i poszedłem do sklepu.
Otworzyłem drzwi z głośnym skrzypieniem.
Na ladzie leżała para szarych butów, a za Jackiem, który był właścicielem sklepu, było mnóstwo półek z ubraniami, czapkami, spodniami i wiele innych rzeczy.

Rufus to chłopina, który tu sprząta. Teraz zamiatał podłogę na zapleczu. Ściany były czerwone z wzorkami, a na suficie szyld głosił, że tu jest wszystko. Na drewnianej podłodze porozwalane były różne książki.
Jack powiedział nam, że je nam da, aby dobrze nam służyły.
Wziąłem czerwoną książkę, w której opisane były łuki i ich produkcja.

W sklepie było parę osób, których dobrze znałem.
Przy ścianach było mnóstwo krawatów, garniturów, cylindrów i tym podobnych rzeczy. Buty, które były w pudełkach leżały ułożone aż po sufit. Porozglądałem się i poopowiadałem z Jackiem.
Do sklepu wpadli Nevia i Morris i kupowali co się da. Derek dołączył później i nie kupił nic. Mark rozglądał się i kupił ciemnozielony garnitur z białymi falbankami, które wyglądały jak firana, kupił sobie też czarny cylinder,oraz buty. Ja kupiłem tylko szaro niebieską muszę, i czarny sweter.



Drzwi ponownie się otwarły i przyszli mieszkańcy, aby się z nami pożegnać. Wyściskali mnie i podarowali nam prezenty. Ja dostałem karmę dla chomików(smaczna nawet) i szarą chustę. Gdy pożegnaliśmy się ze wszystkimi czas było wyruszać.


-Czas w drogę- oznajmił Felix.
Ja niestety przysnąłem na koniu i nie pamiętam nic, aż do dojazdu do hotelu.
Sporo zwiedzali jak ja chrapałem na Capusiu (mój zacny konik tak się zwie), który przepada za wysokoprocentową nagrodą. No więc byliśmy już na miejscu. Miasto było ogromne, liczne stawy, budynki, zielone drzewa i wiele innych rzeczy.

Po drodze mijaliśmy liczne mieszkania, znacznie bogatsze od tych, w naszym miasteczku. Ogródki przystrojone były w przystrzyżone drzewka, oraz meble. Niektóre domy miały nawet oczka wodne. W jednym z nich jakiś kot łapką próbował złowić rybę. Ludzie byli ubranie w jednolite eleganckie ubrania, mimo, że panował raczej upał, niektórzy mieli grube płaszcze.
Weszliśmy do hotelu, wysokiego budynku z czerwonymi zasłonami.
Kąpałem się gdy Felix i pozostali przygotowywali się do snu, oraz omawiali następny dzień wędrówki. Po kąpieli udałem się do pokoju. Pokój zdobiły dwa niewielkie obrazy, narysowany młyn, oraz dwie postacie, które się uśmiechały.

Mebli było niewiele. Szafka na ubrania, oraz parę półek ułożonych przy ścianie. Była też brązowa sofa przy ścianie, która była udekorowana rysunkami filiżanek, i miała kolor jak to określił Mark
"ciemno karmelowy. Głaskałem kotka Nevii, gdy reszta opowiadała mi co przespałem. Zapukał kelner i przyniósł posłania, oraz ciemnobłękitne piżamy. Na stole ubrudzonym kawą leżała gazeta, którą zacząłem czytać z kotem na kolanach popijając zamówioną kawę. Mark i Derek siłowali się na ręce, a Morris chodził po pokoju.

Felix omawiał nam, że ten hotel służył za fortecę prawie sto lat temu, gdy to bandyci chcieli zająć to miasto.
Już kładliśmy się spać, gdy rozległy się stłumione śmiechy i drzwi się otwarły przyszli ludzie aby nas zaprosić na kolację.

Dół wyglądał dosyć schludnie, brązowe ściany z tapetą w palmy, a sofy ułożone przy ścianach, na których siedzieli ludzie i sobie rozmawiali. Poznałem ciekawych ludzi. Chcieli się przypodobać Markowi, ponieważ, dzięki niemu mogli zarobić kilka dolarów, dali mi nawet trochę ubrań, oraz po kubku kakao.

Było już późno gdy wreszcie poszedłem spać, a po paru godzinach snu obudziłem się jako drugi.
Tylko Felix nie spał, palił sobie fajkę na balkonie hotelu i patrzył na wschodzące słońce.
Zagadnąłem go, dałd mi drugą fajkę i tak sobie rozmawialiśmy. Dowiedziałem się wielu rzeczy na temat okolicy, chodź niezbyt nie to nie interesowało.

Niebo było coraz jaśniejsze, aż wyszło słońce, ludzie zaczynali chodzić do pracy, oraz na zakupy. Brązowy wysoki budynek z napisem "Bar u Enriego" był zamknięty i stali bywalcy się zasmucili. Wysoki słup z ogłoszeniami głosił, że jest na wystawie u astronoma luneta. Jakiś chłopina w fajnym cylindrze stał na dole gdy gołąb przyfrunął i narobił mu na ten cylinder.
-No wiecie co?- zahuczał
-No trudno kupie nowy, ten można wyrzucić, albo komuś dać-.
I już cieszyłem się lekko spurkanym i smrodlawym, ale fajnym cylindrem. Popatrzyłem przed siebie. Za budynkami było jeziorko, a za nim las. Liczne budynki przylegające do jeziorka i ludzie szukający w nim ochłody. Dalej były rozległe uprawne pola i i różnorakiej maści zwierzęta, które z tej odległości wyglądały jak punkciki. Daleko, bardzo daleko można było dostrzec góry i pogrążone w cieniu doliny. Hotel ten położony był na wzgórzu, tak że rozciągały się wspaniałe widoki na okolicę, patrzyłem na nią chyba z pół godziny, a Felix uświadomił sobie, że go nie słucham i wszedł do środka.

Miło było tak na to patrzeć, ale zachciało mi się iść na stronę, jednakże po tym o tym zapomniałem. Felix oznajmił, że czuje burze w powietrzu, a za to ja znowu, poczułem mieszaninę kapusty i grochu w gaciach, oraz miłe ciepełko rozchodzące się po spodniach. Musiałem szybko oddalić się na
bezpieczną odległość, aby tam wypuścić to wszystko na wolność.

Gdy wróciłem popatrzyłem na daleki horyzont i gdzieś tam w oddali było widać małą chmurkę kłębiastą.
Mark zaczął ziewać, gdy ktoś wskazywał palcem na Morrisa i wyzywał go od zboczeńców.
Spojrzałem w prawo i obok mnie stał czerwony jak burak Morris, który coś bąknął, że przeprasza i czmychnął. Krótko mówiąc po zdjęciu piżamy zapomniał odzieży wierzchniej, w tym także przebrać majtki.

Po paru godzinach zjedliśmy obfite śniadanie. Gdy jednak chodziłem po schodach, aby się trochę po gimnastykować, przypomniałem sobie, że wypiłem trochę piwa i wody, no i mi się odezwały te piwa, przy okazji przebudziła mi się wczorajsza, niezbyt lekka kolacja w tym także nazbyt obfite dzisiejsze śniadanie.

Skurczyłem się i poleciałem do brudnych drzwi z napisem z czerwonego atramentu "Toaleta zatkana". Morris i Derek podobnie jak ja chodzili skurczeni, wybiegłem na zewnątrz gdzie trochę capiło tam moczem, ale to nic, kwiatkom to nie przeszkadza, więc i je podlałem. Miały także co jeść...


Chmura skręciła na zachód, aż całkiem zanikła. Gdy kukułka zakukała dziewięć razy, na zewnątrz ktoś się zaczął bić, Nevia bardzo lubiła walki, a potem sama wyciągnęła szablę i zaatakowała wygranego. Wygrany stracił szacunek i przydomek "niepokonany", przy okazji tracąc portki. Nevia zatrzymała je sobie jako trofeum, troszkę śmierdzą, ale to fajna pamiątka. -Czas wreszcie ruszyć- oznajmił Felix, tak więc ruszyliśmy.

Dosiadłem rumaka, który w nocy, z koniem Morrisa, Nevii, Marka i Dereka, oraz innych mieszkańców hotelu wydoił otwarte flaszki pełne alkoholu, które jakiś wredny pacan umyślnie zostawił. Jedynie koń Felixa nie wskazywał na to, że pod wpływam procentów jest. Chcąc czy nie chcąc musieliśmy czekać, aż wytrzeźwieją.

Przechadzałem się po parnym mieście. Wszedłem do sklepu, gdzie
przyjemny chłód tam panował. Był ogromny, patrzyłem na te rzeczy, które były na półkach, stołach, oraz drewniane pudełka z butami, które piętrzyły się aż po sufit. Podobnie jak w naszym sklepie w Lazzuri. Kupiłem fajną opaskę, oraz buty szare, których nie użyłem, ale grunt, że osiemdziesiąt dolarów niepotrzebnie wyparowało.

Właściciel miał kota, który łasił się o niego, musiałem chwilę poczekać aż kot i sklepikarz porozmawiają sobie. Nie wiem czy mi się zdało, ale
kot go rozumiał, chwile potem kot był zajęty smacznym stekiem. Ani gwar w sklepie, ani pociąg nie mogły zagłuszyć mruczenia kotka.
Po wyjściu ze sklepu udałem się z powrotem w rejon hotelu. Morris i Derek się nawzajem obrażali, a potem pobili, Nevia była w swoim żywiole..

Mark cerował spodnie Morrisa, Felix patrzył się na znowu zbliżającą się chmurę, chwilę potem błysnęło, po 15 sekundach rozległ się grzmot. Ludzie wyjrzeli przez okno, nawet klient golibrody wyszedł na zewnątrz, miał pełno piany na ustach, trochę się go bałem.

Chmura zbliżała się niosąc nadzieję na upragnioną ochłodę. Ponieważ w tych stronach temperatura rzadko przekraczała 25 stopni,teraz było goręcej i duszno. Jednak chmura znowu skręciła aż całkiem zanikła.

Postanowiliśmy udać się do baru "Mroczny barman". Minęliśmy po drodze sad z małym stawem, który był pokryty wodnymi liśćmi, u krawca zaś, była promocja na spodnie. Leżał też na wystawie szary kapelusz z wielkim rondem. Bar był zamknięty, ale okoliczny tłum pchał się do astronoma. Weszliśmy tam dzięki Derekowi, który wszystkich popychał i tak utorował nam drogę.

W sklepie niebiesko szare ściany były pokryte rysunkami planet. Dwa wilki odpoczywały na fotelu o zielonym kolorze. Patrzyły żółtymi oczyma na nas, dalej były schody z drewna prawdopodobnie było tam obserwatorium.
-Proszę się nie pchać wszyscy zobaczą nową lunetę, nie pan pójdzie teraz tam!-
-Panie, co tam pan robi, przejdź pan tutaj!-
-Nie proszę pani, te psinki nie są na sprzedaż.-
-Panie co pan robi, to nie obora!-

Spocony i nerwowy niski i chudy Frank, który pilnował porządku miał pełne ręce roboty. Nevia pociągnęła mnie za rękaw i wskazała na szklaną wystawę. Była tam właśnie ta luneta. Mark patrzył na nią z podziwem, ale ja
się na tym nie znam. Derek powiedział, że mu się chce srać i poszedł. Nie umiał przeleźć przez drzwi, bo wszyscy upchali się w wąskim korytarzu. Ja i Mark oddaliliśmy się od pozostałych. Pokazałem mu moją książkę, którą kupiłem.

Zagadnąłem Felixa, że nie chce mi się tu być i tylko Mark został.
Morris i Nevia z kotem poszli do sklepu ze zwierzętami, Derek nad jeziorko, Felix chciał się ogolić, a ja udałem się na rynek. Przeganiałem ptaki i jadłem kanapkę zakupioną w sklepie.

Zegar na białym ratuszu wskazywał godzinę 14:41. Dostałem pocztówkę od mężczyzny w czarnym garniturze na woźnicy, jednak nie zdążyłem jej przeczytać, bo przyszedł Mark i powiedział że na nas czas. O około 15:00 wreszcie konie wytrzeźwiały, tak więc pożegnaliśmy się z mieszkańcami i ruszyliśmy dalej dostałem znów kilka miłych prezentów.


Rozdział II
Podziękowałem wszystkim, od tych podziękowań zachciało mi się pić. Derek podał mi browary, które targał ze sobą, ale napiłem się wody, nie chciałem, aby w połowie drogi znowu dały by o sobie znać, a ponadto ciągle mi się odbijało od wczorajszej kolacji. Chmury znowu pojawiły się od strony wschodniej, jednak i tym razem znikły niosąc deszcz i ochłodzenie gdzie indziej. Jednak dzisiejsza wilgotność i temperatura wskazywała na to, że burz będzie więcej. Z każdą chwilą gdy miasto się za nami oddalało pojawiały się nowe scenerie.

Stopniowo znikały stawy i budynki, a pojawiały się łąki i pola uprawne, ale i one po kilku godzinach marszu zniknęły ukazując morze traw i niezamieszkałych dzikich terenów pokrytych różnorakimi chaszczami. Po jakichś ośmiu godzinach marszu natknęliśmy się na rzeczkę i małą wioskę rybacką. Mapy wskazywały na to, że za wioską na wschód nie ma żadnej cywilizacji w promieniu dziesiątek kilometrów. Były to dzikie tereny przecinane rzeczkami i dolinami, a także malowniczymi krajobrazami. My zaś zmierzaliśmy na północ, do bardziej cywilizowanych terenów. Godziny mijały. W ciągu całego dnia pięć razy odpoczywaliśmy. Las zbliżał się powoli. Szliśmy piechotą, bo nie chcieliśmy, bo konie nas dźwigały w taki upał. Trawy, łąki i krzaczory oddaliły się, a zaczynały się pojedyncze drzewa i niższe trawy. Gdy zegarek Morrisa wskazywał dwudziestą pierwszą z minutami, weszliśmy wreszcie do lasu. Po piętnastu minutach napotkaliśmy małą rzeczkę, do której wskoczyliśmy. Derek wytwarzał bańki spowodowane przez przekąski w marszu.

Później wyszliśmy z wody. Morris i Nevia poszli szukać suchego drewna na opał. Gdy wrócili zaczęliśmy rozstawiać namioty i śpiwory, oraz układaliśmy kamienie wokół ogniska. Gdy z nie taką łatwością rozpaliliśmy ognisko, Felix zaczął piec steki. Opowiadaliśmy sobie o naszym miasteczku. Mgliste ciche miejsce zimą otulone białym i żółtym śniegiem, zapach poranka niedaleko obory. Gdy nagle niebo oświetliła błyskawica, a za nią następna. Rozległ się grzmot. Powiedziałem żebyśmy oddalili się od lasu, namiot musiał zostać. Nevia poszła po kota i dogoniła nas. Pędem udaliśmy się na skraj lasu. Rozpętała się burza, zaczęło lać, a na polanie też nie byliśmy bezpieczni.

Felix powiedział, abyśmy kucnęli na ziemi. Krupki gradu zaczęły na nas bić. Założyłem swój cylinder, Felix kapelusz, Mark zdjął garnitur i założył jak kaptur, Derek zaleciał po jakieś patyki i zrobił z nich namiot. Za poddasze robił koc, który i tak nic mu nie dał. Nevia nie miała, ani hełmu, ani kapelusza i leżała stulona w "namiocie" Dereka. Zabyło mi głupio, podobnie jak wszystkim, nawet Derekowi, więc zdjąłem "swój" cylinder i Dałem go Nevii. Burza mijała nas, chociaż błyskawice raz po raz przecinały niebo, ale były one dosyć daleko. Po pół godziny burza przycichła.
Ruszyliśmy znowu w stronę namiotu, odzyskałem cylinder i poczekaliśmy aż przycichnie zupełnie. Gdy się uspokoiło zamierzaliśmy iść w stronę obozowiska. Jednak nie wiedzeliśmy o tym, że inna burza sunie prosto na nas.

Nagle błyskawica uderzyła w pobliską sosnę. Felix powtórzył o kucaniu na ziemię. Krupki gradu zaczęły na nas bić, które z każdą chwilą coraz silniej zaczęły w nas bić. Mała rzeczka w piętnaście minut zamieniła się w rwący potok. Gałęzie zaczęły się odrywać od drzew, a one chybotały się w gwałtownych podmuchach wiatru. Leśne zwierzęta zaczęły w panice uciekać. Grad nagle zmienił się w oberwanie chmury i lało tak, że w krótką chwilę przemokliśmy, brudna woda spływała we skarp tworząc bulgoczące świeżą wodą bagna, wysuszona i popękana ziemia nie nadążyła przyjmować takich ilości wody. Natychmiast utworzyły się kałuże. Deszcz falami lał zmywając drwa na ognisko do rzeki. Namiot chybotał się w tym wirze deszczu wiatru i narzekań Dereka, ponieważ widział jak jego cenne browary gęsiego płynęły w dół rzeki. Zrobiło się niebezpiecznie, ponieważ błyskawice uderzały raz po raz nad naszymi głowami. Tak skuleni na otwartym terenie przeczekaliśmy nawałnicę. Świeży powiew po burzy wypełnił las. Namiot przetrwał, ale w niektórych miejscach był podziurawiony.

Rankiem gdy wypełznąłem z namiotu jako przedostatni, (Derek tylko spał) przywitał mnie zapach świeżego powiewu lasu, rzeka szumiała na lewo, kukułka kukała nad moją głową, a dziki kot patrzył się na kukułkę machając końcówką ogona. Kot Nevii patrzył nie na ptaka, ale na kiełbaski które się piekły. Po śniadaniu udałem się na przechadzkę z Morrisem i Nevią. Mark i Felix omawiali co będziemy robić. Wydepana ścieżka przez grzybiarzy i rybaków prowadziła w głąb lasu. Teren opadał. Drzewa pokryły się świżym mchem, mnóstwo ptaków tworzyło na nowo gniazda i las rozbrzmiewał ćwierkaniem.

Po kilkunastu minutach przechadzki, napotkaliśmy brązową tabliczkę z zatartym pismem, która wskazywała na to, że tutaj są dziki. Po jakiś czasie napotkaliśmy chatkę rybacką, która stała przy jeziorku. Jezioro pokryte było mchem, a ryby co chwilę wyskakiwały nad wodę. Był także zniszczony pomost. Wysokie trawy prowadziły na wzgórze, które nie miało ani jednego drzewa, dalej na wzgórzach rosły rozległe pola bawełny, następnie zboża, a pośrodku były ogromne plantacje, na których pracowało mnóstwo ludzi.
Na dalekim końcu widać było miasto, podziwiając krajobraz zacząłem iść nie zważając na to co jest pode mną, nagle o coś sie potknąłem i krzyknąłem, to samo zrobił dzik.
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:
Status
Zamknięty.
Do góry