DeletedUser
Gość
Gość
Witam. Dziś zabłysnę jako pisarz Chciałbym przekazać Wam fragment rozdziału, w którym amatorsko opiszę dalsze losy kilku postaci, które dożyją do tego okresu [Sapkowski potwierdza, że wampir może się zregenerować]. Akcja rozgrywa się ok. 120 lat po wydarzeniach z Pani Jeziora. Protagonistami są wampir Emiel Regis i tajemnicza elfka. Mogę ujawnić (w końcu to nie jest jakaś wielka produkcja ;P) że w sequelu pojawi się także Ciri, możliwym jest także obecność Geralta i Yennefer oraz kilku innych czarodziejów, którzy przeżyli ten wiek. Mogę wpleść jeszcze kilka rzeczy i tematów w ten zarys. Specjalnie przedstawiam "najnudniejszy" rozdział, czyli pierwszy, tak aby w razie zainteresowania nie zdradzać dalszego rozwoju fabuły
Dodam, że w przeciągu trwania tego wieku nastąpiło coś na wzór Koniunkcji Sfer, może nie na taką skalę, ale miało to bezpośrednio związek z Regisem
Dalej o tym, w następnych rozdziałach
Dodatkowo wykorzystałem fakt, iż (cytuje Wiedźmińska Wiki)
W trakcie przenoszenia Geralta na łódź pod koniec sagi towarzyszom wiedźmina wydawało się, że widzą zmarłych przyjaciół. O dziwo wśród wymienionych postaci nie było Regisa...
Pozdrawiam - miłej lektury;
Oconnell
Jaskier Pół Wieku Poezji
-Ależ ten człowiek cuchnie – stwierdził Regis z lekkim wyrzutem w głosie
Na horyzoncie rysowały się już wyraźnie mury Riedbrune. Tu wiedźmin odbył lata temu ciekawą rozmowę z Fulko Artevelde, miejscowym prefektem.
- Ileż to lat temu? Wiedźmin jak i inni dawno już nie żyją… - stwierdził z nutą nostalgii w głosie. – -przeklęty czarodziej! – dodał w nagłym ataku furii wspominając wydarzenia ubiegłego wieku. Wampir upomniał się w duchu za napad agresji.
Recz jasna prefekt Fulko już dawno nie żyje. Miasto będące nilfgaardzką prowincją rozkwitło zauważalnie. Znać było piękne mury, wyniosłe baszty i stróżki dymu kłębiące się wesoło nad rozśpiewanymi kolorowo dachami. Wokoło murów zamku ciągnęły się szerokie, brukowane ulice, prowadzące do bram. Na przedmieściach piętrzyły się domostwa różnorodnej wielkości. Te małe, należące widać do biedniejszej, bądź bardziej oszczędnej ludności miały bogato zdobioną elewacje frontową i duże okiennice. Z kolei te większe, niekoniecznie należące do bogatszych mieszczan, elewacje miały skromniejszą, okiennice – okiennice nie tyle co większe, co źle wykonane. Patrząc myślałbyś - trzymają się na jednym gwoździu. Jednym z przejawów ogólnego dobrobytu były wspomniane przed chwilą, murowane kominy, wystające znad dachów niby bastiony prezentujące daną rodzinę. Zdarzały się rzecz jasna wyjątki w postaci pysznych dworków i małych chatek, bardziej to wyglądających na budowane ze słomy nieźli drewna. Młoda trawa rozjaśniła się kilka odcieni, co było zauważalnym symbolem wiosny. Słońce miło ogrzewało wilgotną jeszcze ziemie. Miejscami ostały się błoto i woda. Drzewa szeleściły pierwszymi młodymi liśćmi i pąkami kwiatów, powiewał nimi chłodny, przenikliwy wiatr.
Bella! Słyszałaś, że Helena ma wędrować na północ? Tam ponoć ugór powszechny, ludzie gwałcą świnie i pasą się trawą niby krowy. – powiedziała z kpiącym uśmiechem czarnowłosa mieszczanka –
-Jej to sprawa, nam nosa w to nie wtykać – odpowiedziała ta nazwana Bellą – ja mam swoje życie i swoje problemy. Ot co, dla przykładu narzuca mi się ten zbereźny kowal. Ażeby mu rzyć spuchła.
-Jak dalej będzie tak hulał, pewnym dla mnie jest, że mu rychło spuchnie – roześmiała się czarnowłosa wysokim tonem, wykonując dziwne gesty dłońmi i nogami.
-A to niby z powodu jakiego? – spytała ni to z urazą, ni z ciekawością Bella, która właśnie zabierała się, by kupić nieco chleba w pobliskim straganie. W piekarni drogo.
Czarnowłosa podążyła za Bellą w stronę człowieka handlującego pieczywem.
-A to takiego, że w tą rzyć namiętnego kopa zarobi! – odpowiedziała z głupim uśmiechem po czym odwróciła wzrok w przeciwną stronę, na główny trakt prowadzący do miasta.
-Zawsze wiedziałam, żeś tępa niby trzonek młota – rzekła ta druga, znudzona rozmową i podążyła za wzrokiem czarnowłosej
-Kto to? – spytała Bella
-Pewnie jakiś biedak, zobacz, jaki łach przywdział. Widać, że mu się z gotówką nie przelewa odpowiedziała czarnowłosa wykonując jakiś dziwny gest z udziałem palca środkowego prawej dłoni. Tupnęła kilka razy, jakby odpędzając pecha, w mokrą jeszcze ziemie, na której stały co biedniejsze stragany, których właścicieli nie stać było na wynajem lokalu pod sprzedaż w pobliżu wybrukowanych obszarów bram miejskich.
Wampir szedł wartkim krokiem ku bramie nie Głównym Traktem, lecz poboczem oddalonym od niego jakieś 20 łokci. Minął właśnie szyld wywieszony przed wejściem na targowisko. Widniał na nim napis: Przemieście, Dzielnica Handlowa. Wszechwładnie panował gwar mieszczan. Zbliżając się do pierwszego budynku, spostrzegł wytrzeszczające oczy kobiety pod straganem z pieczywem. Ów stragany stały równolegle do linii zabudowy domów średniej wielkości, usytuowanych na gołej ziemi bez wybrukowanego podłoża. Straganów było całe zatrzęsienie. To tu zbierał się cała ludność Dzielnicy Handlowej na przedmieściach Riedbrune, których albo nie było stać, by kupować razem z wielmożami w pysznych Targach Królewskich usytuowanych przy głównych bramach ani w sklepach znajdujących się w mieście. Za nic mając sobie ewentualne opinie na swój temat, podszedł do towarzystwa. Przywitał się grzecznie, z właściwym sobie tonem i stylem wypowiedzi światowego erudyty:
-Witam piękne panie – rzekł chłodno, oficjalnie, ale nie roztoczył wokół siebie aury posępnego urzędnika – raczyły byście wskazać jakąś tanią gospodę?
Stały jak wryte, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Popis gracji językowej zrobił na nich niechybnie wielkie wrażenie. Bella odezwała się pierwsza:
-Pod Uzdą Bawoła, tu w Dzielnicy Handlowej lub Pod Chętną Dziewką, na Głównym Trakcie.
Ani chybi zamtuz – pomyślał z goryczą.
Szedł dalej. Za sobą słyszał ożywioną dyskusje dwóch kobiet, czarnowłosej i tej drugiej, która jak spostrzegł była rudowłosa. Rozmach ich dyskusji ucichł nagle, zagłuszony wrzawą setek głosów ludzi przelewających się targowiskiem niczym powódź, która zaspokaja potrzeby swoje i kupców. Na innych mieszczanach, co go cieszyło – nie zrobił widać wrażenia. Kilkoro oglądało się patrząc na niego nieprzychylnym wzrokiem, na co odpowiadał uśmiechem – na swoją modłę – z zaciśniętymi ustami.
Dotarł do Gospody Pod Uzdą Bawoła. Był to budynek ani chybi wykonany z drewna. Wyglądał dość solidnie. Dolną elewacje frontową i boczne porastały pnącza kwiatów, które widać posadziła gospodyni – pewnikiem estetka, bo kwiaty, jak wnioskował Regis, znający się na zagadnieniach związanych z naukami biologicznymi w tym na botanice, nie były gatunkami szlachetnymi, ani nawet odmianami tych gatunków. Nie była to z całą pewnością róża. No bo skąd? Posadzić je musiała więc tylko estetyka – która mimo wszystko potrafiła rozpoznać piękno w powszechnych, niekiedy dziko rosnących kwiatach, człowiek je jednak udomowił.
Okiennice były na oścież otwarte, wentylowały odór spoconych ciał i dym.
-Iście piękny lokal – pomyślał z przekąsem wampir, kiedy zbliżał się do drzwi gospody – no cóż, tym trzeba się na razie zadowolić.
Drzwi, klasyczne, powszechne, będące dziełem pewnikiem jakiegoś rzemieślnika, który nie wziął zań większej sumy, otwarły się o dziwo bez żadnych skrzypień ni trudności.
Właśnie miał być otworzyć te drzwi, lecz w tej właśnie chwili wbiegła w niego młoda, średniego wzrostu, szczupła i jasnowłosa elfka. Odbiła się od niego ciężko i runęła na ziemię.
-Jeszcze nie wytępiono Elfów – pomyślał – cóż im winne te istoty? Za co i dla kogo ta krew tłoczona od stuleci?
Elfka nie wiele myśląc wstała i chwyciła się żelaznym jak na jej budowę uściskiem dłoni prawej ręki Regisa. Wzdrygnęła się dostrzegając, że nie ma paznokci. Otwarła usta w głuchym błaganiu, ukazując rzędy białych, równych zębów, jakby chciała coś powiedzieć, lecz strach nie był w stanie jej pozwolić wydobyć głosu. Wampir sprężył się, nie wiedząc w pierwszej chwili jak się zachować, gotując się to ni do ataku ni do obrony, wyczekując dalszego rozwoju wypadków.
Zza przeciwległej alei straganów, która od strony lewej piętrzyła się przed gospodą całym targowiskiem, wybiegł człowiek. Też młody. Biegnąc ze zmęczenia potykał się. Miał ciemne włosy, z boku przypasany był krótkim mieczem, choć w oczach wampira ten kawałek żelaza wydawał się być jedynie nożem. Spod koszuli z krótkim rękawem widać było drgające mięśnie w rytm biegu. Zauważając Regisa, nie wiedząc oczywiście, że jest wampirem, dobył noża. Klinga błysnęła jasnym światłem, znać było, że nowa. Zbliżał się powolnym, miarowym krokiem. Jego twarz nie zdradzała niczego;
-Oddaj dziewkę, starcze – wycedził przez zaciśnięte z gniewu szczęki – oddaj, bo urżnę Ci łeb!
-Ostrożniej dobieraj słowa – powiedział, czując jak elfka ze strachu kuli się za jego nogami i oburącz ściskając rękę – nie grzecznie jest grozić damom, a już na pewno nie nazywać je dziewkami. Wstań – powiedział zwracając się do niej – ten typ i nic nie zrobi. Nie usłuchała, kurczowo trzymając się nie już jego ręki, którą puściła lecz prawej nogi.
-Ona jest dzika – rzekł młodzian – nie masz starcze u niej posłuchu. Jej do rozumu przemawiać trzeba, lecz pięścią! Oddaj ją, ostatni raz proszę.
Wampir zignorował ostatnią wypowiedź młodego mężczyzny i czekał w skupieniu, co ten zrobi. Czuł uścisk na swojej prawej nodze. Wiedział, że jeśli zaatakuje, nie będzie mógł się ruszyć nie odsłaniając elfki. Obejrzał się dookoła. Wokół niego utworzył się okrąg złożony z czerni. Mieszkańcy domów patrzyli przez okna, bywalcy karczmy wyszyli na zewnątrz, gospodarz i gospodyni zerkali przez okiennice zajęci sprzątaniem. Wszyscy oni patrzyli na niego, na nią i na napastnika. Nie reagowali, nie wiedzieli co o tym myśleć. Stali i czekali.
Młodzian był coraz bliżej, okrążał go półkolem, aż w końcu się zatrzymał i zaatakował tnąc dziko od góry w prawe ramię wampira. Regis nie wykonał uniku, nie mógł odsłonić chronionej kobiety, taki cios zabiłby ją niechybnie. Wyciągnął prawą rękę i złapał za nadgarstek mężczyzny;
-Gdybyś miał może długi miecz, to lepiej by Ci poszło – pomyślał machinalnie - po czym mocnym szarpnięciem wykręcił mu rękę zmuszając do wypuszczenia żelaza. Sprowadził napastnika do klęczek następnie mocnym i nieśpiesznym kopniakiem lewej nogi posłał młodzika twarzą na ziemię. Leżał tak parę sekund, następnie wstał, cały będąc umazany błotem rzucił się powtórnie od ataku. Wampir cały czas mocno trzymany przez elfkę znowu podniósł lewą nogę i łapiąc biegnącego smarkacza za pochyloną głowę, wymierzył potężne uderzenie z kolana w sam nos. Mężczyzna zachłysnął, zalał się krwią i upadł.
Gawiedź się rozstąpiła, zrobiła przejście do gospody. Wampir wziął wyczerpaną, przerażoną elfkę na ręce i zaniósł do środka. Wciąż czuł na sobie wzrok tych ludzi. Większość już poszła, bywalcy karczmy wtóry oddali się pijaństwu, wciąż jednak przyglądając się ciekawie bohaterom sytuacji, inni wciąż stali na dworze i patrzyli na poruszanego spazmami i całego w krwi młodzieńca.
-Gospodarzu! – krzyknął wampir w kierunku gospodarza lokalu – bądź tak dobry i daj kwaterę tej damie. Prosiłbym także o jadło i napitek oraz wiadro ciepłej wody i kilka szmat.
Gospodarz łacno i prędko przystąpił do wykonywania poleceń. Zanieśli elfkę do izby z łóżkiem, materac jak zauważył Regis, nie był wyjątkowo dobrej jakości, lecz w takiej sytuacji nie wolno wybrzydzać. Rychło dostarczono picie i jedzenie, chwilę później kubeł z gorącą wodą i szmaty.
-Jak masz na imię, Aen Seidhe? – powiedział łagodnie Regis – Nie zrobię Ci krzywdy.
Elfka nie wykrztusiła ani słowa, więc Regis przystąpił do karmienia. Kobieta szybko pochłonęła pół bochenka chleba i gomółkę sera, popiła zaś to wszystko pospolitym, słodkim winem jakie popularne było w tym okresie wśród pospólstwa. Umoczywszy szmatę w wodzie, przemył jej zlepioną brudem twarz, ręce i gołe stop, opatrzył rany, usunął nieukrwione fragmenty skóry z licznych przecięć i zadrapań. Położyła się i zasnęła.
-Jest w stanie szoku – powiedział tonem mentora wampir do karczmarza – pilnujcie, by jak się obudzi dostała pić i jeść. Podajcie jej wszystko doustnie, delikatnie, nie na siłę. Ma skurcze mięśni dłoni, ramion i twarzy więc nie jest w stanie sama utrzymać nic ani pić samodzielnie.
Regis dalej mówił karczmarzowi i karczmarce - która rychło doń podeszła z kocem, otulając kobietę - co mają robić w sytuacji, się wypróżni, co robić, gdy dostanie napadu szału, zacznie krzyczeć, czy łkać. Polecił też przygotować wywar z zioła Jaskółczego ziela, który ma działanie nasenne i uspokajające. Po udzieleniu wszystkich istotnych wskazówek dodał:
-Nie lękajcie się o zapłatę, dobrzy ludzie. Za gościnę otrzymacie swoje pieniądze – karczmarz wyraźnie odetchnął z ulgą – teraz muszę jednak udać się w sprawach pilnych i niecierpiących zwłoki, zajmijcie się nią proszę do mojego powrotu.
Przytaknęli.
cd w drugim poście
Dodam, że w przeciągu trwania tego wieku nastąpiło coś na wzór Koniunkcji Sfer, może nie na taką skalę, ale miało to bezpośrednio związek z Regisem
Dalej o tym, w następnych rozdziałach
Dodatkowo wykorzystałem fakt, iż (cytuje Wiedźmińska Wiki)
W trakcie przenoszenia Geralta na łódź pod koniec sagi towarzyszom wiedźmina wydawało się, że widzą zmarłych przyjaciół. O dziwo wśród wymienionych postaci nie było Regisa...
Pozdrawiam - miłej lektury;
Oconnell
Wstęp
Jak mi wiadomo z relacji wiedźmina, wampir Emiel Regis Rohellec Terzieff-Godefroy był raniony ręką Vilgefortza z Roggeveen podczas walki. Wampiry, w szczególności te wyższe, mają jednak zdolność regenerowania swojej osoby po niemal każdym uszczerbku. Ogólnie rzecz biorąc, z udziałem wampirów tego rodzaju dzieją się dziwne, niemal paranormalne rzeczy. Ale po co ja o tym piszę, czyż to nie oczywiste?
Jaskier Pół Wieku Poezji
Rozdział I
Wampir przechadzał się lasem, w jego aktualnym stanie nierozsądnie byłoby pokazywać się miejscowej ludności podróżując traktem wprost ku Riedbrune. Wciąż posiadał kilka widocznych braków skóry właściwej, co owocowało powstawaniem dołków pod odzieżą, co było na pewno wrażeniem niemiłym dla oka, i części paznokci, co robiło oczywisty, makabryczny efekt. Pamiętał jak przez mgłę , co działo się w ostatnich miesiącach jego rekonwalescencji. Mrowieniem przypominało mu się uporczywe swędzenie towarzyszące powstawaniu skóry i odbudowy mięśni. W czasie podróży miał on na sobie tylko proste skórzane spodnie i bawełnianą koszulę z długim rękawem, zapożyczone od nierozsądnego napastnika, który próbował go okraść. Znać było po minie tego nieszczęśnika, że nie wiedział w co się pakuje. Zawżdy pamiętajcie, kto zacz wampir, zbóje przebrzydłe!
-Ależ ten człowiek cuchnie – stwierdził Regis z lekkim wyrzutem w głosie
Na horyzoncie rysowały się już wyraźnie mury Riedbrune. Tu wiedźmin odbył lata temu ciekawą rozmowę z Fulko Artevelde, miejscowym prefektem.
- Ileż to lat temu? Wiedźmin jak i inni dawno już nie żyją… - stwierdził z nutą nostalgii w głosie. – -przeklęty czarodziej! – dodał w nagłym ataku furii wspominając wydarzenia ubiegłego wieku. Wampir upomniał się w duchu za napad agresji.
Recz jasna prefekt Fulko już dawno nie żyje. Miasto będące nilfgaardzką prowincją rozkwitło zauważalnie. Znać było piękne mury, wyniosłe baszty i stróżki dymu kłębiące się wesoło nad rozśpiewanymi kolorowo dachami. Wokoło murów zamku ciągnęły się szerokie, brukowane ulice, prowadzące do bram. Na przedmieściach piętrzyły się domostwa różnorodnej wielkości. Te małe, należące widać do biedniejszej, bądź bardziej oszczędnej ludności miały bogato zdobioną elewacje frontową i duże okiennice. Z kolei te większe, niekoniecznie należące do bogatszych mieszczan, elewacje miały skromniejszą, okiennice – okiennice nie tyle co większe, co źle wykonane. Patrząc myślałbyś - trzymają się na jednym gwoździu. Jednym z przejawów ogólnego dobrobytu były wspomniane przed chwilą, murowane kominy, wystające znad dachów niby bastiony prezentujące daną rodzinę. Zdarzały się rzecz jasna wyjątki w postaci pysznych dworków i małych chatek, bardziej to wyglądających na budowane ze słomy nieźli drewna. Młoda trawa rozjaśniła się kilka odcieni, co było zauważalnym symbolem wiosny. Słońce miło ogrzewało wilgotną jeszcze ziemie. Miejscami ostały się błoto i woda. Drzewa szeleściły pierwszymi młodymi liśćmi i pąkami kwiatów, powiewał nimi chłodny, przenikliwy wiatr.
Bella! Słyszałaś, że Helena ma wędrować na północ? Tam ponoć ugór powszechny, ludzie gwałcą świnie i pasą się trawą niby krowy. – powiedziała z kpiącym uśmiechem czarnowłosa mieszczanka –
-Jej to sprawa, nam nosa w to nie wtykać – odpowiedziała ta nazwana Bellą – ja mam swoje życie i swoje problemy. Ot co, dla przykładu narzuca mi się ten zbereźny kowal. Ażeby mu rzyć spuchła.
-Jak dalej będzie tak hulał, pewnym dla mnie jest, że mu rychło spuchnie – roześmiała się czarnowłosa wysokim tonem, wykonując dziwne gesty dłońmi i nogami.
-A to niby z powodu jakiego? – spytała ni to z urazą, ni z ciekawością Bella, która właśnie zabierała się, by kupić nieco chleba w pobliskim straganie. W piekarni drogo.
Czarnowłosa podążyła za Bellą w stronę człowieka handlującego pieczywem.
-A to takiego, że w tą rzyć namiętnego kopa zarobi! – odpowiedziała z głupim uśmiechem po czym odwróciła wzrok w przeciwną stronę, na główny trakt prowadzący do miasta.
-Zawsze wiedziałam, żeś tępa niby trzonek młota – rzekła ta druga, znudzona rozmową i podążyła za wzrokiem czarnowłosej
-Kto to? – spytała Bella
-Pewnie jakiś biedak, zobacz, jaki łach przywdział. Widać, że mu się z gotówką nie przelewa odpowiedziała czarnowłosa wykonując jakiś dziwny gest z udziałem palca środkowego prawej dłoni. Tupnęła kilka razy, jakby odpędzając pecha, w mokrą jeszcze ziemie, na której stały co biedniejsze stragany, których właścicieli nie stać było na wynajem lokalu pod sprzedaż w pobliżu wybrukowanych obszarów bram miejskich.
Wampir szedł wartkim krokiem ku bramie nie Głównym Traktem, lecz poboczem oddalonym od niego jakieś 20 łokci. Minął właśnie szyld wywieszony przed wejściem na targowisko. Widniał na nim napis: Przemieście, Dzielnica Handlowa. Wszechwładnie panował gwar mieszczan. Zbliżając się do pierwszego budynku, spostrzegł wytrzeszczające oczy kobiety pod straganem z pieczywem. Ów stragany stały równolegle do linii zabudowy domów średniej wielkości, usytuowanych na gołej ziemi bez wybrukowanego podłoża. Straganów było całe zatrzęsienie. To tu zbierał się cała ludność Dzielnicy Handlowej na przedmieściach Riedbrune, których albo nie było stać, by kupować razem z wielmożami w pysznych Targach Królewskich usytuowanych przy głównych bramach ani w sklepach znajdujących się w mieście. Za nic mając sobie ewentualne opinie na swój temat, podszedł do towarzystwa. Przywitał się grzecznie, z właściwym sobie tonem i stylem wypowiedzi światowego erudyty:
-Witam piękne panie – rzekł chłodno, oficjalnie, ale nie roztoczył wokół siebie aury posępnego urzędnika – raczyły byście wskazać jakąś tanią gospodę?
Stały jak wryte, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Popis gracji językowej zrobił na nich niechybnie wielkie wrażenie. Bella odezwała się pierwsza:
-Pod Uzdą Bawoła, tu w Dzielnicy Handlowej lub Pod Chętną Dziewką, na Głównym Trakcie.
Ani chybi zamtuz – pomyślał z goryczą.
Szedł dalej. Za sobą słyszał ożywioną dyskusje dwóch kobiet, czarnowłosej i tej drugiej, która jak spostrzegł była rudowłosa. Rozmach ich dyskusji ucichł nagle, zagłuszony wrzawą setek głosów ludzi przelewających się targowiskiem niczym powódź, która zaspokaja potrzeby swoje i kupców. Na innych mieszczanach, co go cieszyło – nie zrobił widać wrażenia. Kilkoro oglądało się patrząc na niego nieprzychylnym wzrokiem, na co odpowiadał uśmiechem – na swoją modłę – z zaciśniętymi ustami.
Dotarł do Gospody Pod Uzdą Bawoła. Był to budynek ani chybi wykonany z drewna. Wyglądał dość solidnie. Dolną elewacje frontową i boczne porastały pnącza kwiatów, które widać posadziła gospodyni – pewnikiem estetka, bo kwiaty, jak wnioskował Regis, znający się na zagadnieniach związanych z naukami biologicznymi w tym na botanice, nie były gatunkami szlachetnymi, ani nawet odmianami tych gatunków. Nie była to z całą pewnością róża. No bo skąd? Posadzić je musiała więc tylko estetyka – która mimo wszystko potrafiła rozpoznać piękno w powszechnych, niekiedy dziko rosnących kwiatach, człowiek je jednak udomowił.
Okiennice były na oścież otwarte, wentylowały odór spoconych ciał i dym.
-Iście piękny lokal – pomyślał z przekąsem wampir, kiedy zbliżał się do drzwi gospody – no cóż, tym trzeba się na razie zadowolić.
Drzwi, klasyczne, powszechne, będące dziełem pewnikiem jakiegoś rzemieślnika, który nie wziął zań większej sumy, otwarły się o dziwo bez żadnych skrzypień ni trudności.
Właśnie miał być otworzyć te drzwi, lecz w tej właśnie chwili wbiegła w niego młoda, średniego wzrostu, szczupła i jasnowłosa elfka. Odbiła się od niego ciężko i runęła na ziemię.
-Jeszcze nie wytępiono Elfów – pomyślał – cóż im winne te istoty? Za co i dla kogo ta krew tłoczona od stuleci?
Elfka nie wiele myśląc wstała i chwyciła się żelaznym jak na jej budowę uściskiem dłoni prawej ręki Regisa. Wzdrygnęła się dostrzegając, że nie ma paznokci. Otwarła usta w głuchym błaganiu, ukazując rzędy białych, równych zębów, jakby chciała coś powiedzieć, lecz strach nie był w stanie jej pozwolić wydobyć głosu. Wampir sprężył się, nie wiedząc w pierwszej chwili jak się zachować, gotując się to ni do ataku ni do obrony, wyczekując dalszego rozwoju wypadków.
Zza przeciwległej alei straganów, która od strony lewej piętrzyła się przed gospodą całym targowiskiem, wybiegł człowiek. Też młody. Biegnąc ze zmęczenia potykał się. Miał ciemne włosy, z boku przypasany był krótkim mieczem, choć w oczach wampira ten kawałek żelaza wydawał się być jedynie nożem. Spod koszuli z krótkim rękawem widać było drgające mięśnie w rytm biegu. Zauważając Regisa, nie wiedząc oczywiście, że jest wampirem, dobył noża. Klinga błysnęła jasnym światłem, znać było, że nowa. Zbliżał się powolnym, miarowym krokiem. Jego twarz nie zdradzała niczego;
-Oddaj dziewkę, starcze – wycedził przez zaciśnięte z gniewu szczęki – oddaj, bo urżnę Ci łeb!
-Ostrożniej dobieraj słowa – powiedział, czując jak elfka ze strachu kuli się za jego nogami i oburącz ściskając rękę – nie grzecznie jest grozić damom, a już na pewno nie nazywać je dziewkami. Wstań – powiedział zwracając się do niej – ten typ i nic nie zrobi. Nie usłuchała, kurczowo trzymając się nie już jego ręki, którą puściła lecz prawej nogi.
-Ona jest dzika – rzekł młodzian – nie masz starcze u niej posłuchu. Jej do rozumu przemawiać trzeba, lecz pięścią! Oddaj ją, ostatni raz proszę.
Wampir zignorował ostatnią wypowiedź młodego mężczyzny i czekał w skupieniu, co ten zrobi. Czuł uścisk na swojej prawej nodze. Wiedział, że jeśli zaatakuje, nie będzie mógł się ruszyć nie odsłaniając elfki. Obejrzał się dookoła. Wokół niego utworzył się okrąg złożony z czerni. Mieszkańcy domów patrzyli przez okna, bywalcy karczmy wyszyli na zewnątrz, gospodarz i gospodyni zerkali przez okiennice zajęci sprzątaniem. Wszyscy oni patrzyli na niego, na nią i na napastnika. Nie reagowali, nie wiedzieli co o tym myśleć. Stali i czekali.
Młodzian był coraz bliżej, okrążał go półkolem, aż w końcu się zatrzymał i zaatakował tnąc dziko od góry w prawe ramię wampira. Regis nie wykonał uniku, nie mógł odsłonić chronionej kobiety, taki cios zabiłby ją niechybnie. Wyciągnął prawą rękę i złapał za nadgarstek mężczyzny;
-Gdybyś miał może długi miecz, to lepiej by Ci poszło – pomyślał machinalnie - po czym mocnym szarpnięciem wykręcił mu rękę zmuszając do wypuszczenia żelaza. Sprowadził napastnika do klęczek następnie mocnym i nieśpiesznym kopniakiem lewej nogi posłał młodzika twarzą na ziemię. Leżał tak parę sekund, następnie wstał, cały będąc umazany błotem rzucił się powtórnie od ataku. Wampir cały czas mocno trzymany przez elfkę znowu podniósł lewą nogę i łapiąc biegnącego smarkacza za pochyloną głowę, wymierzył potężne uderzenie z kolana w sam nos. Mężczyzna zachłysnął, zalał się krwią i upadł.
Gawiedź się rozstąpiła, zrobiła przejście do gospody. Wampir wziął wyczerpaną, przerażoną elfkę na ręce i zaniósł do środka. Wciąż czuł na sobie wzrok tych ludzi. Większość już poszła, bywalcy karczmy wtóry oddali się pijaństwu, wciąż jednak przyglądając się ciekawie bohaterom sytuacji, inni wciąż stali na dworze i patrzyli na poruszanego spazmami i całego w krwi młodzieńca.
-Gospodarzu! – krzyknął wampir w kierunku gospodarza lokalu – bądź tak dobry i daj kwaterę tej damie. Prosiłbym także o jadło i napitek oraz wiadro ciepłej wody i kilka szmat.
Gospodarz łacno i prędko przystąpił do wykonywania poleceń. Zanieśli elfkę do izby z łóżkiem, materac jak zauważył Regis, nie był wyjątkowo dobrej jakości, lecz w takiej sytuacji nie wolno wybrzydzać. Rychło dostarczono picie i jedzenie, chwilę później kubeł z gorącą wodą i szmaty.
-Jak masz na imię, Aen Seidhe? – powiedział łagodnie Regis – Nie zrobię Ci krzywdy.
Elfka nie wykrztusiła ani słowa, więc Regis przystąpił do karmienia. Kobieta szybko pochłonęła pół bochenka chleba i gomółkę sera, popiła zaś to wszystko pospolitym, słodkim winem jakie popularne było w tym okresie wśród pospólstwa. Umoczywszy szmatę w wodzie, przemył jej zlepioną brudem twarz, ręce i gołe stop, opatrzył rany, usunął nieukrwione fragmenty skóry z licznych przecięć i zadrapań. Położyła się i zasnęła.
-Jest w stanie szoku – powiedział tonem mentora wampir do karczmarza – pilnujcie, by jak się obudzi dostała pić i jeść. Podajcie jej wszystko doustnie, delikatnie, nie na siłę. Ma skurcze mięśni dłoni, ramion i twarzy więc nie jest w stanie sama utrzymać nic ani pić samodzielnie.
Regis dalej mówił karczmarzowi i karczmarce - która rychło doń podeszła z kocem, otulając kobietę - co mają robić w sytuacji, się wypróżni, co robić, gdy dostanie napadu szału, zacznie krzyczeć, czy łkać. Polecił też przygotować wywar z zioła Jaskółczego ziela, który ma działanie nasenne i uspokajające. Po udzieleniu wszystkich istotnych wskazówek dodał:
-Nie lękajcie się o zapłatę, dobrzy ludzie. Za gościnę otrzymacie swoje pieniądze – karczmarz wyraźnie odetchnął z ulgą – teraz muszę jednak udać się w sprawach pilnych i niecierpiących zwłoki, zajmijcie się nią proszę do mojego powrotu.
Przytaknęli.
cd w drugim poście
Ostatnio edytowane przez moderatora: