Szalony Jack... Niestety, nieroztropnie jest rzucać słowa na wiatr...
Wygrałeś ze mną tylko jedną, jedyną walkę, którą stoczyliśmy na The West od jego początku... Było to dokładnie 14.12.08 o godzinie 16:02... Zadałeś mi 2 ciosy [prawy bark 70 oraz głowa 73], a ja Tobie 1 cios [lewe ramię 53]... Walka skończyła się po 2 rundach, ponieważ miałem 143 życia przed walką... Dlaczego tyle go miałem? Otóż trochę wcześniej stoczyłem 5 walk z graczami Fort Knox [najlepsza suma obrażeń - 479, najgorsza - 198]... Na tych walkach straciłem dokładnie 203 punkty życia... Niby dużo, w porównaniu do obecnych rezultatów... Ale największe znaczenie miała walka z edhelred o godzinie 10:07, w której straciłem 389 punktów życia... Przed walką z Tobą miałem równo 143 punkty życia...
Zatem, gdybyśmy walczyli ze sobą na pełnym życiu, walka byłaby ciekawsza... Mógłbyś teraz powiedzieć, że mnie pokonywałeś i byłeś lepszy, gdybyś walczył ze mną chociaż 5 razy w przeciągu całej gry... Ale to była tylko jedna walka przy sporym szczęściu [które na The West też jest potrzebne], więc nic szczególnego z Twej strony...
Odnośnie naszego miasta... Atakować budowniczych każdy umie... Walczyć ze średnimi graczami [bez urazy dla nich] też każdy umie... Ale prowadzić zaciekłe pojedynki z graczami lepszymi od siebie, to jest sztuka...
Pozdrawiam innych zaciekłych strategów... LT
edit. - Ja nie jestem świetnym graczem, a tym bardziej przeciwnikiem... To tylko zabawa, więc trzeba podchodzić do tego z odrobiną dystansu... A jak czasami uda się pokonać takiego gracza jak Unkass czy edhelred [szacunek dla nich], to trzeba się cieszyć, a nie myśleć o tym, co się stanie jak jeden z najlepszych graczy zacznie mnie atakować... Każdy ma wpadki, duże i małe... Trzeba umieć je tylko wykorzystać, aby nie popełniać kolejnych błędów...